Na czterdziestolecie The Rolling Stones wydali album „Forty Licks” z największymi przebojami, na którym znalazły się cztery nowe utwory. Teraz świętują 50 urodziny i w albumie „Grrr!” mamy na trzech płytach aż 50 piosenek, lecz tylko dwie nowe. Ale to i tak cud. Jeszcze rok temu autorzy większości repertuaru długowiecznej formacji – Mick Jagger i Keith Richards – nawet ze sobą nie rozmawiali po publikacji szczerych wyznań w autobiografii tego drugiego. Teraz umawiają się na próby, komponują i zagrają jeszcze w listopadzie jubileuszowe koncerty z dawnymi kolegami (Bill Wyman, Mick Taylor).
Wiąże ich teraz kontrakt z Universalem – właścicielem wytwórni Decca, w której zaczynali. Papierkowe sprawy wpływają na kształt płyty podsumowującej dorobek, jest na niej więcej nagrań z początków kariery, zestaw jest pełniejszy niż ten na poprzedni jubileusz, ale i tak nie wyczerpuje tematu. Szczególnie jeśli kupować go w tzw. polskiej cenie – ta wersja na nasz rynek zawiera tylko 40 piosenek na dwóch płytach. Mam wrażenie, że ten charakterystyczny jęzor na okładce w Polsce jest wywalony mocniej niż gdzie indziej.
The Rolling Stones, Grrr!, Polydor/Abkco