Całe dwa lata zabrało przygotowanie tej płyty, a czas, jaki minął od poprzedniego autorskiego albumu Renaty Przemyk („Odjazd”), to aż pięć lat. Fani mogli poczuć się lekko zniecierpliwieni, chociaż chyba wielu z nich wie, że akurat ta artystka pracuje swoim tempem. W pierwszych wypowiedziach po nagraniu „Rzeźby dnia” Przemyk nie kryła satysfakcji, mówiąc, że nic by w tej płycie nie zmieniła. I rzeczywiście, wszystko dopina się tu wspaniale, nawet kolejność piosenek ma swoją logikę. Muzycznie album wydaje się pewną niespodzianką, nie tylko z powodu stylistycznej różnorodności (są nawet ślady orientalne w „Czasie M” i reggae’owy rytm w „Nic to jest”), ale także zróżnicowanej ekspresji wokalnej. Renata śpiewa tu i swoim dobrze znanym pełnym głosem, i półszeptem, a niekiedy prawie mruczy, co koresponduje z przesłaniem tekstów odkrywających kobiecość w jej różnych rejestrach. Na przykład tęsknotę za idealnym zespoleniem w związku („Dwojedno”), dochodzenie do samoświadomości („Raczej”) czy nawiązanie do mitu Pigmaliona (tytułowa „Rzeźba dnia”). Warto tej płyty posłuchać wiele razy.
Renata Przemyk, Rzeźba dnia, Universal