Bez dymów i laserów
Recenzja płyty: Leonard Cohen, „Can’t Forget: A Souvenir of the Grand Tour”
Mimo przekroczonej osiemdziesiątki Leonard Cohen pozostaje czynny zawodowo. Najwyraźniej nie przejmuje się wyznaczanymi przez urzędników normami wieku emerytalnego. Właśnie ukazał się jego najnowszy album „Can’t Forget: A Souvenir of the Grand Tour”. Malkontenci zapewne powiedzą, że ta kolejna płyta koncertowa to jedynie odcinanie kuponów. Otóż nie całkiem. Po pierwsze, tych najsłynniejszych piosenek, może poza „Joan of Arc” i „Field Commander Cohen”, artysta nie zamieścił. Po drugie, nie jest to wydawnictwo par excellence koncertowe – mamy tu utwory zarejestrowane podczas tzw. sound checku, czyli próby dźwięku, co gwarantuje niemal studyjną jakość brzmienia. Po trzecie, znajdziemy tu dwie bardzo dobre piosenki premierowe. Warto dodać, że Cohen zbliżył się w nich do stylistyki bluesowej, co tym utworom zdecydowanie wyszło na dobre. Po czwarte wreszcie, artystę wspomaga prawdziwy zespół muzyczny, a nie brzdąkający elektroniczny klawisz, słyszalny w jego ostatnich produkcjach studyjnych. Głos Cohena, mimo wieku, nadal brzmi pewnie i sugestywnie. „Can’t Forget...” to atrakcyjna oferta dla wszystkich, którzy cenią w muzyce jakość, a nie tylko show, migające światełka, wybuchy, lasery i pstre przebrania.
Leonard Cohen, Can’t Forget: A Souvenir of the Grand Tour, Columbia