Na poprzedniej płycie „The Next Day” David Bowie przypomniał o sobie. Pod każdym względem – bo odwoływał się do swoich dawnych piosenek, powracając na scenę po dłuższym milczeniu. Na najnowszej, zatytułowanej „H”(albo – jak kto woli – „Blackstar”), przypomina już, na co naprawdę go stać. Z jazzowych inspiracji big-bandem Marii Schneider, dzięki której poznał kluczowego dla brzmienia nowych piosenek saksofonistę Donny’ego McCaslina, stworzył coś, co jest w jego repertuarze pewnym odświeżeniem. Formułę rocka opartą właśnie na jazzowych brzmieniach i bardziej swobodną. Zapowiadający tę płytę utwór tytułowy to wręcz minisuita. Bowie nie gubi przy tym energii, a do rozbudowanej narracji – znów fantastycznej, z nieco Lynchowską wizją religii – dorzuca nowofalowy, chłodny klimat (znakomity „Lazarus”). Nie gra siebie, znów kreuje, wątki z jego dawnej twórczości się pojawiają, ale ta bardzo udana płyta – oparta po części na niezłych nowych wersjach utworów zarejestrowanych na okolicznościowym singlu podczas sesji z Marią Schneider – daje nowe argumenty zwolennikom tego zmieniającego się artysty. A jemu samemu – kilka nowych tropów.
David Bowie ★, ISO Records