Dla Julii Marcell, którą znamy już z trzech anglojęzycznych albumów, płyta „Proxy” – w całości po polsku – stanowi nowy początek. Dla całej krajowej sceny to też sygnał nowego, bo ta autorka i wokalistka, laureatka Paszportu POLITYKI, była dotąd flagową postacią młodej eksportowej fali. Czy ten gest oznacza, że fala się cofa, a muzyczni emigranci stawiają na krajową bazę i tutejszą publiczność? Jeśli tak, to Marcell znów jest w czubie peletonu. Lirycznie delikatniejsza od Masłowskiej, ale bardziej konkretna niż Koteluk, wokalnie bardziej rozśpiewana od Peszek, próbuje od nowa znaleźć dla siebie jakieś terytorium, w pierwszych minutach tworząc plątaninę odnośników do polskiej piosenkowej tradycji: „Dmuchawce, latawce wiatr/ Pode mną z Ikei świat/ Szyby niebieskie od telewizorów/ Cellulit, celuloid”. A dalej przestrzegając: „Hej, dziewczyno, nie idź do talent show (…) Świat cię podsłuchuje, a nikt cię nie chce słuchać” („Wstrzymuję czas” – jeden z lepszych utworów na krótkim albumie). Polszczyzna wprowadza tu rytmiczne niezgrabności („Więcej niż Google”), ale wnosi i dużo ciepła („Marek”). Dzięki niej „Proxy”, jak żadna dotąd płyta – nawet osobiste „Sentiments” – naświetla osobę autorki. Wbrew tytułowi, który sugeruje niebezpośrednie połączenie. Trochę tak, jakbyśmy dotąd oglądali Marcell w trzech wymiarach i dokonali odkrycia, poznając nowy.
Julia Marcell, Proxy, Mystic