„Confessions...” to odwrót od elektronicznego popu w kierunku muzyki tanecznej. Niestety, płyta – choć spójna – jest utrzymana w stylu eurodance, najbardziej prymitywnej odmianie muzyki klubowej, i nie ratują jej nawet umiejętne autocytaty i nawiązania. Odstraszy starszych fanów, ale zadowoli za to nastoletnich słuchaczy.
47-letnia dziś Madonna już nie czaruje, że umie śpiewać i ma coś ważnego do przekazania. Choć zdarzają się niezłe momenty (tekstowo – „Isaac”, brzmieniowo – „Push”), jak na album dyskotekowy przystało, dostajemy przeważnie proste melodie, nowoczesne, ale nie nowatorskie aranżacje i teksty pozbawione głębszych treści. Zapewne gdyby tej płyty nie sygnowała Madonna, nikt nie zwróciłby na nią uwagi. A tak, jest na niej kilka gwarantowanych hitów. Tylko co z tego, gdy co tydzień takich utworów jest cała nowa „gorąca dwudziestka”.
Madonna, Confessions on a Dancefloor, Warner 2005