Dość staroświecko brzmi dziś Gerald Maxwell Rivera, w latach 90. młodziutka gwiazda nowego soulu, gdy zestawić go dziś z produkcjami nowych gwiazd afroamerykańskiej muzyki. Ba, nawet jego rówieśnicy Erykah Badu i D’Angelo robią dziś rzeczy bardziej ekstrawaganckie. W porównaniu z nimi Maxwell to wokalista i autor mocno przywiązany do tradycyjnej gospelowej ekspresji i erotycznego zabarwienia muzyki soulowej. Ani tak zaskakujący w wizerunku, ani tak zaangażowany w tekstach. Szczyt nawiązań do rzeczywistości to w jego wypadku fragment utworu „III”: „Pragnę tylko damy w typie Michelle Obamy/By czuwała nade mną, gdy świat ogarnia szaleństwo”. Czy w takim razie niepotrzebny nam już Maxwell, niegdysiejszy sensacyjny debiutant i zdobywca licznych nagród, dziś nagrywający coraz rzadziej? Nic z tych rzeczy. Przejrzysta budowa, rhythmandbluesowa pulsacja z dość gęstą grą sekcji rytmicznej, a zarazem delikatność jego piosenek wydają się ponadczasowe. W połączeniu z wokalnym charakterem i lekkością przypominającymi miłosne ballady Prince’a, tworzą całość, dla której naturalną porą wydaje się sezon letni. A naturalnym celem – czysta przyjemność.
Maxwell, blackSUMMERS’night, Sony