Tymczasem początkowe wrażenie jest przeciwne. W swoim pierwszym przeboju „Royals” młodziutka Nowozelandka krytykowała popkulturowy mainstream, a na pełnometrażowym debiucie opowiadała o nastoletnich lękach z perspektywy całego pokolenia. Teraz jako 20-latka obraca się wokół prywatnej „Melodramy”: bolesnego rozstania z chłopakiem i tylko pogłębiającego samotność towarzystwa rówieśników. A z natchnionymi balladami sąsiaduje na jej nowej płycie radiowy pop z kręgów Katy Perry czy Taylor Swift (z tą drugą pracował zresztą producent „Melodramy” Jack Antonoff). Ale może to oznaka dojrzałości: sprawy wielkiego świata nie przesłaniają własnych, a popkulturę wykorzystuje się do swoich celów? Dobrą inspiracją byłby tu David Bowie, idol Lorde. „Melodramę” przepełnia jednak poczucie rezygnacji, jak gdyby Lorde startowała w konkurencji, w której są lepsi i która tak naprawdę jej nie interesuje. „Jesteśmy najlepsi, zawieszą nas w Luwrze/Wprawdzie gdzieś na tyłach, ale wciąż Luwr” – śpiewa w „The Louvre”. Dojrzewać nie musiał za to głos Lorde, wciąż jeden z najbardziej charakterystycznych na anglosaskiej scenie.
Lorde, Melodrama, Universal