Gdyby energię muzyki rockowej porównać z potęgą reakcji jądrowej, muzyka grupy The National byłaby mityczną zimną fuzją. Niby środki i cele podobne, ale muzyka zespołu z Ohio jest zarazem mocna i chłodna, jest w niej nieustannie element dystansu, niby przeczący spontaniczności rocka, ale jednak często przynoszący świetne efekty. I tak po słabszej płycie „Trouble Will Find Me” mamy znów album imponujący, od pierwszej chwili („Nobody Else Will Be There”, które przy zmianie produkcji mogłoby być np. przebojem Lorde) zaskakujący pomysłami, bo sposób myślenia odpowiedzialnych za muzykę braci Aarona i Bryce’a Dessnerów polega na tym, by w tej pozornie jednostajnej, utrzymanej w umiarkowanym tempie muzyce zadbać o każdy element – jeśli nie melodia wokalna, to riff gitarowy, drobny fragment aranżacji albo pomysł ze świata muzyki poważnej (Bryce to coraz bardziej uznany kompozytor tejże). Może to być wysmakowana, minimalistyczna koda „Born to Beg” albo imponująca smyczkowa aranżacja w refrenie „I’ll Still Destroy You”. Dystans daje się odczuć nawet w tekstach – wokalista w „Guilty Party” Matt Berninger opisuje rozpad małżeństwa, ale na przykładzie innych, bo jego związek ma się dobrze. U The National ta chłodna, rozumowa metoda jakoś nie przeszkadza i przyniosła jedną z najdoskonalszych płyt w ich dorobku.
The National, Sleep Well Beast, 4AD