Realna zmiana sposobu patrzenia na afroamerykańską tradycję pozostaje dziś domeną takich ludzi jak saksofonista Kamasi Washington. Trochę bezczelny, rozumiejący dzisiejsze brzmienie muzyki – wymagające mocniejszych wrażeń, rytmicznej zwartości, czasem nawet emocjonalnej przesady. Trzypłytowy zestaw „The Epic” Washingtona zelektryzował okazjonalnych słuchaczy jazzu i podzielił środowisko. Nie inaczej będzie z „Heaven&Earth” – dwupłytowym albumem wypełnionym ekspresyjnymi, bardzo mocnymi utworami, zwykle w okolicach 8–10 minut, w których reżyser przedsięwzięcia wykorzystuje pełnię dostępnych środków, do dużego składu jazzowego dodając czasem bardzo charakterystyczne smyczki, a nawet chór. Napięcie Washington potrafi budować po Hitchcockowsku, ale to, co swoją muzyką wnosi, to śmiałe połączenie tradycji rozwijającego się po śmierci Coltrane’a spiritual jazzu z popularnym w latach 70. nurtem fusion, śmiałymi akcentami nowoczesnych produkcji R&B i słabością do muzyki poważnej (Debussy, Strawiński). Nie boi się łączenia jazzu z piosenką. Utrzymuje uwagę. Daje tyle powodów do zainteresowania swoją muzyką, by zabrakło czasu na szukanie kontrargumentów.
Kamasi Washington, Heaven&Earth, Young Turks