Kiedy ostatnio mieliśmy płytę pop, o której wszyscy rozmawiają tak jak o superpopularnym filmie? Można odpowiedzieć, że w czasach „Kleru” to trudne. Ale kiedy w takim razie mieliśmy ostatnio sześciosylabowy przebój lata? A tekst tytułowej piosenki „Małomiasteczkowy” zbudowany wokół kontrastu między polską lokalnością i centrum to wstęp do całego zestawu dziesięciu utworów, wyłącznie polskojęzycznych (jeśli wliczać nieartykułowany „Cantate Tutti”). Podszytych podobnym dystansem do centrali („Marudzę jak miastowa młodzież”), odsłaniających mocniej kameralne uczuciowe dylematy młodego wykonawcy, wcześnie rzuconego na odcinek, gdzie oczekuje się raczej cierpień za miliony („Nie robię zdjęć, podpiszę tobie płyt/Nie mogę zmieścić historii waszych żyć” – reaguje w „Trofeach”, niezłej, mądrej konkurencji dla opowieści o gwiazdorstwie z płyty Taconafide). Najlepiej do tej pory napisanych i podpartych znakomitą produkcją muzyczną Bartka Dziedzica. Ten potwierdził swój talent coacha, który znajduje metodę na wydobycie z artysty tego, co najlepsze. I z reguły także najszczersze. Poza wspomnianym przebojem i drugim singlem „Nie ma fal” przynajmniej dwa – „Najnowszy klip” i świetne, rozpisane na trzy głosy „Co mówimy?” – widziałbym w kolejce do podobnych osiągnięć. Jeśli szybka kariera bywa rodzajem kredytu, to Dawid Podsiadło spłacił ostatnią ratę, jest wolny i może robić to, co chce.
Dawid Podsiadło, Małomiasteczkowy, Sony