Muzyka

Marc Almond: mistrz campu poważnieje?

Recenzja płyty: Marc Almond, Michael Cashmore, "Gabriel And The Lunatic Lover"

Melodramatyczne piosenki popularne. Brzmi strasznie, prawda?

Na pierwszej wspólnej płycie Marca Almonda i Michaela Cashmore'a nie znajdziemy jednak prostego sentymentalizmu, ani popu, który znamy z mediów. Za to słowo „kicz" z pewnością przemknie nam przez głowę nie raz. Tyle, że opatrzone w cudzysłów. Jednak pozbawiony ironii, dotychczasowego znaku rozpoznawczego Almonda.

Symptomem zmian jest już współpraca podjęta z kompozytorem i multinstrumentalistą Michaelem Cashmore, znanym z działalności w Current 93 i Nature & Organisation, grup kojarzonych z mrocznym industrialem i melancholijnym, religijnie natchnionym folkiem. Nierzadko muzyka tych zespołów brzmi jak ścieżka dźwiękowa do ostatniej walki szatana z Chrystusem, jak wzniosła ilustracja gnostyckiej ewangelii i jak towarzyszący temu ponury rytuał. Najczęściej jednak pozostajemy w kręgu akustycznych, miejscami podrasowanych elektroniką ballad, odzwierciedlających stworzoną z wyimków z religii i sztuki prywatną mitologię; w nieco wycofanych, alternatywnych światach mistycyzujących estetów.

Jednak postacią pierwszoplanową duetu jest wokalista Marc Almond, zdeklarowany gej, mistrz campu, autor przebojów, interpretator frywolnego i sentymentalnego repertuaru. Znany z wielkiego hitu synth-popu „Tainted Love", czy z melodramatycznego „Something Gotten Hold of My Heart".

Jedną z głównych perspektyw jego sztuki jest orientacja seksualna. Ale żaden z niego twórca walczący. Homoseksualizm nie jest dla niego manifestacją, wyznaniem, etykietką. Choć nie obnosi się, jego orientację widać w niemal każdym geście, w sposobie ubierania się i śpiewania. Wyraża ją za pomocą campowego szyfru - w muzyce, w tekstach, w doborze materiału, ale także w niezwykle istotnym, prezentowanym w teledyskach i podczas koncertów, wizualnym aspekcie twórczości - w ruchu ciała, w mimice, w strojach i makijażu.

Reklama