W 2000 r. Wojciech Trzciński pożegnał się z wygodnym fotelem wicedyrektora I Programu TVP i szukał dla siebie pomysłu na dalsze życie. - Uświadomiłem sobie, że to koniec kolejnego okresu mojej zawodowej drogi - wspomina. - Postanowiłem stworzyć więc coś od nowa. Był to czas szczytowego powodzenia clubbingu, który wymagał intensywnych wysiłków i przychylności tzw. selekcjonera, by dostać się do środka i w ścisku przez wiele godzin słuchać monotonnej muzyki.
- Uznałem, że to niemożliwe, by żyjącej w wielkim mieście inteligencji, szczególnie tej po trzydziestce, wystarczała taka forma spędzania wolnego czasu - mówi dzisiaj Trzciński. A że miał w pamięci wzory takich klubów studenckich jak Medyk, Stodoła czy Pod Jaszczurami, postanowił wskrzesić ich ducha. - Chciałem stworzyć miejsce dla ludzi o tej samej grupie krwi - to jego ulubiona metafora.
Pomysł nie był może nowy, ale w dzisiejszych czasach zaskakująco odświeżający; zorganizować miejsce spotkań dla ludzi pragnących bardziej ambitnej rozrywki, które oferowałoby "usługi kompleksowe". Od dobrych koncertów i wystaw, przez teatr, spotkania dyskusyjne, po czytelnię i kawiarnię. Słowem, skrojony na potrzeby XXI w. niezależny dom kultury.
Objeżdżał stolicę, szczególnie wypatrując opuszczonych budynków po upadłych fabrykach i zakładach pracy. Zawsze jednak coś było nie tak. A to gigantyczny czynsz, a to zabagnione relacje własnościowe. Pomysł powoli się oddalał. W 2001 r. ojcowie salezjanie poprosili go o skomponowanie hymnu dla swej olimpiady.