Czym jest dla ciebie nominacja do Paszportów POLITYKI?
To dla mnie nic nowego, bo już nominowany byłem. To zawsze radość i szansa na zwiększenie mojej potęgi! Na pewno jest to okoliczność do wywołania uśmiechu na twarzach mamy i taty. Strasznie się cieszą, więc i ja się cieszę – podwójnie, potrójnie, poczwórnie, z każdym uśmiechem człowieka mi życzliwego. Skoro oni się radują, to trudno, żebym ja był smutny. Poza tym dla mnie to okazja, żeby sobie wreszcie jakąś marynarkę kupić. Bo trochę z tym u mnie słabo…
Jak byś scharakteryzował swoją prozę?
Pisanie jest dla mnie okazją, żeby zostać wysłuchanym, przeczytanym. Poprosiłem ludzi o poświęcenie mi uwagi i jest mi miło, że ją otrzymałem. Tylko się cieszyć. Przy okazji daje to możliwość do życia na własnych zasadach i do dyktowania tych zasad. Do bycia wolnym człowiekiem.
Kim są twoi czytelnicy?
Nie mam wyobrażenia mojego czytelnika. Piszę do różnych ludzi i bardzo wielu ludzi – taką mam nadzieję – mogłoby się odnaleźć w tym, co robię. Wyobrażam sobie, że mój czytelnik jest osobą wrażliwą. Może być i robotnikiem, i profesorem, i sprzątaczką, i coachem – kim tam sobie chce być, niech będzie. Odczuwam dziwną daleką bliskość z ludźmi, którzy czytają moje książki. Jeśli się w nich odnajdują, to znaczy, że mamy coś wspólnego. I że nie jestem sam na świecie.
Kiedy zacząłeś tworzyć?
Okropnie wcześnie. Zdecydowanie za wcześnie! Pierwsze próby pisarskie (okropne!) podjąłem w ogólniaku. Było to potwornie głupie. Jak większość ludzi nastoletnich nie miałem nic do powiedzenia. Co może mieć do powiedzenia o świecie 18-latek?