Siłownia dla mózgu
Łukasz Orbitowski wyjaśnia, dlaczego woli pisać ręcznie
Justyna Sobolewska: – O, dziś założyłeś T-shirt nie z zespołem metalowym tylko z ikoną?
Łukasz Orbitowski: – Od kiedy zostałem tzw. człowiekiem sukcesu, to mi ślą T-shirty. Niektórzy dostają mercedesy, a ja koszulki. Zamiast uruchamiać pralkę, otwieram paczkę. A Batiuszka to taka kapela, która łączy black metal z chorałem cerkiewnym.
No właśnie, twoje książki lubią czytelnicy fantastyki, horroru i grozy, wielbiciele black metalu, komiksu, gracze gier komputerowych, prawicowcy i czytelnicy „Gazety Wyborczej”. Łączysz zupełnie różne środowiska. To trudne, zwłaszcza dzisiaj.
To jest wyniesione z domu, bo tam zobaczyłem, na czym podziały polityczne tak naprawdę powinny polegać. Mój ojciec, pracownik uniwersytetu, do początku lat 80. był niewierzącym posiadaczem legitymacji partyjnej i odnosił się życzliwie do ustroju, ale i do innych rzeczy. Na przykład wyciągał studentów z więzienia, jak za bardzo manifestowali, pomagał opozycjonistom, przychodzili do nas do domu akowcy. Wtedy zrozumiałem, że te wszystkie podziały są stworzone dla ludzi, którzy nie doceniają złożoności życia – i tego się trzymam.
To jest tradycja szwejkowska, kiedy błoto chlapie z prawa i lewa, na głupca nikt nie zwraca uwagi. Jestem głupcem, który próbuje robić swoje, i myślę, że – mówiąc serio – biada każdemu artyście, który uwierzy, że jedna z narracji jest prawdą. Niedawno dwie okładki tygodników z obu stron wyglądały jak lustrzane odbicia – w jednym Tusk w okularach Jaruzelskiego, w drugim Ziobro taki sam. Obie siebie warte. Nie oszukujmy się, nie mamy prawdziwych elit politycznych. Rządzą nami ludzie prymitywni.
Twoją specjalnością w ogóle nie są chyba wielkie, przekrojowe tematy?