JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Na kilka dni przed ogłoszeniem oscarowych nominacji nie dawała pani sobie większych szans.
JOANNA KULIG: – Będąc w Stanach od kilku miesięcy, miałam szansę widzieć z bliska, jak to wszystko wygląda. W tym roku promocja „Romy” pobiła wszystkie finansowe rekordy, dlatego czułam, że będzie ciężko. Dla mnie było jasne, że przyznanie takiego wyróżnienia dwóm aktorkom spoza USA, Polce i Meksykance, nie może się zdarzyć. Ale i tak nasz film odniósł niebywały sukces. Trzy nominacje oscarowe to więcej, niż ktokolwiek zakładał. Opanowała mnie więc wielka radość i duma, że jestem częścią tego filmu. Po nagrodzie za reżyserię na festiwalu w Cannes przed „Zimną wojną” otworzyło się wiele możliwości. Zapraszano nas w różne miejsca, m.in. do Berlina, Kolonii, Londynu. Zaproponowano mi paryską sesję zdjęciową na okładkę magazynu „Elle” i sądziłam, że na Europie sprawa się zakończy. Pod koniec wakacji przyszło zaproszenie na prestiżowy festiwal w Telluride. Reżyser namawiał mnie, żeby tam polecieć, ale lekarz odradził – Telluride to jednak wysokie góry, a w moim stanie takie skoki ciśnień nie były wskazane. Zaraz potem wystartował New York Film Festival i tego już nie dało się odmówić. Ciesząc się, że niebawem zostanę mamą, dałam się przekonać, by zostać w Stanach dłużej i wziąć udział w amerykańskiej promocji filmu.
Miłe, dodatkowe wakacje?
Niekoniecznie. Udzieliłam ponad 40 wywiadów prasowych i telewizyjnych. Zanim do nich doszło, dziennikarze próbowali się o mnie dowiedzieć czegoś więcej, wysondować, do jakiego typu artykułów rozmowa może im się przydać, więc dodatkowo musiałam im dużo o wszystkim opowiadać. Ostatnią turę spotkań, kończącą prawie półroczny okres promocji „Zimnej wojny”, odbyłam tuż po ogłoszeniu Critics’ Choice Awards, dosłownie kilka dni temu.