Zdolny zadowolić zarówno tych widzów, którzy od teatru oczekują opowiadania wciągających historii i tworzenia wyrazistych bohaterów, jak i tych, którzy szukają w nim głębszych analiz społecznych. Historia jest kameralna, rozpisana na trzy postaci i pokój. Helen (Anna Moskal) i Danny (Grzegorz Falkowski) romantyczną kolacją świętują fakt, że wkrótce po raz drugi zostaną rodzicami. Sielankę przerywa wejście brata Helen, Liama (Piotr Ligienza), wymazanego krwią. Opowiada o pomocy udzielonej napadniętemu chłopcu. Dzielnica, w której mieszkają, jest wielokulturowa, arabska, nocą – mówi – niebezpiecznie się pokazywać poza domem. Jednak w toku zadawanych pytań relacja Liama się zmienia. Na jaw wychodzą ciemne strony osobowości chłopaka i toksyczne relacje łączące z pozoru kochające się, wcześnie osierocone rodzeństwo. Im gorszych rzeczy bohaterowie się o sobie dowiadują, im bardziej się ranią, tym większą wartością staje się dla nich rodzina – jakby chcieli zagłuszyć wyrzuty sumienia, że nie dość potrafią się kochać.
Dennis Kelly na przykładzie jednej rodziny pokazuje współczesny świat ludzi samotnych, poranionych, odreagowujących strach przed obcymi aktami agresji i przemocy, projektujących na innych własne traumy, zawsze na granicy wybuchu. Można w Dannym zobaczyć porządnego ojca rodziny, który w mundurze amerykańskiego marine torturuje, w imię obrony rodziny i ojczyzny, Araba w Abu Ghraib. Ale można też spojrzeć bliżej siebie.
Sieroty, Dennis Kelly, reż. Grażyna Kania, Teatr Powszechny w Warszawie