Większość zginęła w czasie wojny, resztę dobijali komuniści. Wszyscyśmy więc z czworaków i lepianek, choć z pretensjami do dworków, w pocie czoła zacieramy swoje chłopskie korzenie. Stąd te nasze harde miny, wieczne nadęcie, brak autoironii, nieustanne szukanie odpowiedniej formy i podejrzliwość, że inni przejrzeli nasze gry. O tym powieść Dygata z 1948 r. też jest, podobnie jak spektakl Glińskiej z Narodowego, jednak główna wartość obu polega na tworzeniu interesujących, żywych bohaterów. To ludzie, którym duszno: cisną ich normy społeczne, uwiera kształt świata (jednych – przedwojenny, drugich – powojenny), nie mieszczą się w granicach, w które zgodnie z powszechnym obyczajem powinni się wpasować. Skala reakcji jest spora: od smutnej rezygnacji ojca, przez ucieczki w alkohol Maryny, żałosne powtarzanie pustych gestów uciekinierów z okupowanej Warszawy, którzy znajdują azyl w willi hrabiny Róży, po otwartą próbę zmiany życia protagonistów: Pawła – chłopca z dobrego domu (Marcin Hycnar), i Lidki, a właściwie Genowefy – dziewczyny z praskich podwórek, fordanserki (Patrycja Soliman). Kiedy spotkają się ponownie pod koniec wojny, ona będzie żoną hrabiego, on – kelnerem w restauracji prowadzonej przez niedawnego lokaja. Zmieni się układ sił, wymienią role społeczne, ale ludzkie niedopasowanie i niespełnienie pozostaną niezmienne.
Stanisław Dygat, Pożegnania, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Narodowy w Warszawie