Gdzieś na polskiej prowincji: przeżarte korupcją, głupotą i codziennym złem miasteczko, na którego czele stoi horodniczy grany przez Mariusza Benoit – gorsza wersja wójta z serialowego „Rancza”. Nieforemny, w za dużych garniturach, miotający się na scenie i szepczący groźnie, mentalnie i modowo zatrzymał się w PRL, gdzieś w latach 70., podobnie jak jego rodzina, lokalne elity i zwykli mieszkańcy. W podobnej rzeczywistości rozgrywał się słynny „Rewizor” Jana Klaty, wystawiony przed dekadą w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu, a potem przeniesiony do Teatru Telewizji. Tylko że tamten „Rewizor” bolał, bo był osadzony w konkrecie – był lustrem przyłożonym mieszkańcom współczesnego Wałbrzycha, żyjącego wspomnieniami gierkowskiej prosperity.
„Rewizor” Gorzkowskiego jest zaś uniwersalny – głupota i demoralizacja są ponadczasowe, ostrze satyry wymierzone we wszystkich i w nikogo jednocześnie. Aktorzy grają nie postaci, tylko karykatury. A wlokący się, pozbawiony rytmu spektakl ma właściwie jedną dobrą scenę: finałowy monolog horodniczego, w którym Benoit przechodzi od załamania i upokorzenia – w końcu jego bohater po raz pierwszy w życiu „został przekręcony” – do złości i żądzy zemsty. Poprawia krawat, rękawy za dużej marynarki i rusza na spotkanie z prawdziwym rewizorem. I tym razem to on „przekręci”.
Mikołaj Gogol, Rewizor, reż. Igor Gorzkowski, Teatr Powszechny w Warszawie