Też nie sypia, ale nie z powodu remontu: jest mieszkającą po chorwackiej stronie pół-Serbką, której sąsiedzi, czystej krwi Chorwaci, grożą linczem. Leży więc na kanapie i w bezsenną noc przy telewizorze z wyłączonym dźwiękiem opróżnia przed nami wnętrze swojej głowy. Trzeba od razu powiedzieć, że Rudan wielką pisarką nie jest. Jej proza to potok (a raczej rynsztok) obrazków z życia tzw. zwykłej kobiety na objętych wojną domową Bałkanach.
Oskarżenia rzucane przeciw władzy, podżegającym do bratobójczej walki mediom (relacjonują sfingowane pogrzeby ofiar), złej naturze człowieka, dla którego wojna jest stanem naturalnym – czasem chwytają za serce, czasem rozśmieszają, częściej jednak, mimo heroicznych wysiłków aktorki, żeby nadać im jakiś sens, przeradzają się w bełkot.
Najlepsze momenty przedstawienia to te, w których Janda-Tonka zwraca się bezpośrednio do swoich widzów: prowokuje ich, kokietuje swoim wiekiem, trochę ponarzeka na facetów, powie, jak to niełatwo być kobietą, a do tego właścicielką teatru. Warto wybrać się do Polonii choćby po to, żeby zobaczyć, jak doświadczona aktorka pewną ręką prowadzi publiczność.