Pepi w Krakowie
Recenzja spektaklu: „Z biegiem lat, z biegiem dni [gdzie jest Pepi]”, reż. Agnieszka Glińska
Agnieszka Glińska odkryła żydowską gałąź rodziny, z tytułową prababcią Pepi na czele. Przed wojną współtworzyli mieszczańską tkankę Krakowa, ale żydowska inteligencja niemal nie pojawia się w utworach z tamtych czasów. Nie ma jej też w stworzonym na ich podstawie słynnym fresku o Krakowie sprzed pierwszej wojny światowej „Z biegiem lat, z biegiem dni”, zrealizowanym przez Andrzeja Wajdę w Starym Teatrze w 1978 r., a dwa lata później w wersji serialowej. Glińska inscenizuje fragmenty scenariusza, ich niemym świadkiem czyniąc Pepi, sama zaś odczytuje informacje o jej losach – zginęła wraz z rodziną w obozie koncentracyjnym, przeżył tylko jej syn, który ożenił się z polską służącą rodziny; nigdy nie wyjawili prawdy o jego pochodzeniu. Bolesny czy choćby interesujący spektakl z tego jednak nie powstaje.
Temat skrywanych tajemnic rodzinnych, kołtuństwa, hołdowania konwenansom za cenę ludzkiej samorealizacji i szczęścia prowadzony jest sztampowo, z irytującymi śpiewami i tańcami. Przybyszewski spiera się z Zapolską, Bałucki rozpacza, że widownia nie chce już oglądać jego komedii, melancholijny Boy-Żeleński chodzi po rynku. Młodopolscy artyści piją, śpiewają i szamoczą się między biedą – ale wiernością swojej sztuce – a zaprzedaniem się, pragnące emancypacji panny z tzw. dobrych domów są zmuszane do aranżowanych małżeństw i wciskane w role żon i matek. Zaś w drugiej części aktorzy odgrywają duży kawał „Moralności pani Dulskiej”.
Z biegiem lat, z biegiem dni [gdzie jest Pepi], reż. Agnieszka Glińska, Teatr im. Słowackiego w Krakowie