W „Dziadach” Mickiewicza wystawionych w Narodowym przed dwoma laty nestor litewskiego teatru w przewrotny sposób wadził się z polskim romantyzmem. Jego ulubione, mogące drażnić, piętrowe metafory wizualne nie przesłaniały jasnej myśli, wedle której „Dziady” służyły kolejnym pokoleniom Polaków także jako pożywka do snucia marzeń o wielkości i do imperialistycznych zapędów (jak zajęcie Wilna na rozkaz Piłsudskiego). Spektakl rozpoczynała scena narkotycznego snu pod olbrzymimi makówkami. W „Ślubie” też mamy motyw snu, jednak tym razem spod jeszcze grubszej kołdry teatralnych zabaw – od slapsticku przez surrealizm po realizm – nie wyłania się żadna myśl. Czterogodzinny spektakl, choć wierny słowu dramatu, przypomina jego spłaszczony bryk, są poruszane przez Gombrowicza tematy, ale żaden nie jest pogłębiony.
Witold Gombrowicz, Ślub, reż. Eimuntas Nekrošius, Teatr Narodowy w Warszawie