Tym bardziej że historia rywalizacji dwóch nowojorskich młodocianych gangów, wedle współczesnych chuligańskich standardów, nie wstrząsa tak, jak przed półwiekiem. Konfliktowi towarzyszy więc scenografia jednoznacznie kojarząca się z boiskiem piłkarskim (trybuny, stadionowe oświetlenie), a planowanie bijatyki przypomina tzw. ustawkę kiboli.
Nowe tłumaczenie Romana Kołakowskiego sprawnie naśladuje język dzisiejszej ulicy. Reżyser Laco Adamik ciekawie przełamał konwencję; o ile gang Jetów, to nikt inny jak współcześni polscy skini, o tyle ich konkurenci z Sharków nadal tkwią w estetyce etnicznej subkultury sprzed pięćdziesięciu lat. Ten pozornie dziwaczny i w pierwszej chwili irytujący brak konsekwencji wydaje się jednak świadomy i podkreśla tylko uniwersalność przesłania: nietolerancja, ksenofobia i nienawiść mogą pojawić się zawsze i wszędzie, nieuchronnie prowadząc do dramatu.
Widać, że chorzowski teatr nie ma możliwości warszawskiej Romy. Tu śpiewacy muszą tańczyć, a tancerze śpiewać, co niewątpliwie osłabia końcowy efekt. Ale świetna (na miarę możliwości) choreografia Jarosława Stańka, w większości bardzo dobre głosy solistów (w tym Anny Ozner w roli Mariji i Michał Gasza w roli Tony’ego), zaangażowanie całego zespołu sprawiają, że nawet musicalowa ramotka momentami wzrusza, momentami przestrasza i ciągle jeszcze daje do myślenia.
West Side Story, Teatr Rozrywki w Chorzowie, reż. Laco Adamik