Jan Klata w „Orestei” Ajschylosa wystawionej w krakowskim Starym Teatrze przełożył antyczny dramat na język popkultury. W tym świecie bogami są celebrities – Apollo (Błażej Peszek) to świetna parodia Robbiego Williamsa, Atena (Anna Radwan-Gancarczyk) jest gwiazdą telewizyjnego talk-show. Tak samo pyszni, narcystyczni i dziecinni jak w oryginale i z taką samą beztroską bawią się ludzkim losem. Ród Atrydów to współczesna arystokracja: ojciec jest wysoko postawionym wojskowym, dzieci – Elektra (Anna Radwan-Gancarczyk) i Orestes (Piotr Głowacki) chodzą w mundurkach jednej z prywatnych szkół. Klitajmestra Anny Dymnej nie może się pogodzić z faktem, że mąż poświęcił córkę w targach wojennych.
Dzieci z równym trudem odnajdują się w roli mścicieli – Elektra ołtarz ze szczątkami ojca obkłada lalkami, a nie rozstający się z komiksem „Punisher” Orestes za wzór bierze superbohaterów. Zabiją matkę nie w akcie zemsty, ale raczej dlatego, że czują się przez nią odrzucone. Wydaje się, że na dopełnieniu klątwy najbardziej zależy Chórowi – grupce przysypanych popiołem, wypalonych jak ziemia Argos ni to ludzi, ni zombie. Są czymś w rodzaju strażników porządku świata. Podżegają do zemsty, a kiedy klątwa się wypełni, posypują Orestesa popiołem – jakby wymierzając karę za ojcobójstwo stał się jednym z nich.
Ale świetny spektakl Klaty nie jest o przywracaniu porządku, tylko o zagubieniu współczesnego człowieka. Kończy go przejmujący monolog Orestesa, który w koszulce z numerem 0 bezradnie pyta: kim jestem.