Twoja „Polityka”. Jest nam po drodze. Każdego dnia.

Pierwszy miesiąc tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Teatr

Fredro na trawie

fot. Tadeusz Późniak fot. Tadeusz Późniak
Bliżej klimatem do nostalgicznych sztuk Czechowa niż komedii.

Piątej w dziejach Teatru Narodowego inscenizacji „Ślubów panieńskich” bliżej klimatem do pełnych nostalgii sztuk Czechowa, a momentami nawet dramatów Ibsena, niż komedii z krwi i kości, jakie przecież pisał Aleksander Fredro.

Pomysł reżysera i odtwórcy roli Radosta Jana Englerta polegał na tym, żeby miłosne perypetie dwóch par młodych ludzi opowiedzieć z perspektywy swojego bohatera, starszego już pana, mającego świadomość zarówno upływu czasu, jak i bezpowrotnie straconej szansy na życiową miłość. Na miłosną ciuciubabkę młodych patrzy więc ciepło, z wyrozumiałością, ale i z pewnym żalem. W Guciu (świetny, nakręcony jak sprężyna Marcin Hycnar) odnajduje siebie sprzed lat – zresztą sceny między nimi należą do najlepszych w przedstawieniu – a w jego związku z Anielą (Patrycja Soliman) szansę na odzyskanie tego, co przed laty utracili on sam i pani Dobrójska (Gabriela Kownacka). Para młodych jest tu lustrzanym odbiciem starszych bohaterów: on pełen energii, wie co to wielkomiejskie rozrywki, ona – wycofana, spokojna, na granicy autyzmu. Trzymająca się pod boki, zamaszysta Klara Kamilli Baar i wzdychający Albin Grzegorza Małeckiego są tu tylko dodatkiem.

Akcja przedstawienia rozgrywanego na trawiastym placyku, na który aktorzy i publiczność dostają się przechodząc przez XIX-wieczny salon pani Dobrójskiej, toczy się powoli, niemal uroczyście, wiele scen jest wręcz celebrowanych. Tak jakby Radost chciał jeszcze raz, tym razem już wyposażony w dzisiejszą wiedzę i doświadczenie, przeżyć swoją młodość, a Englert jeszcze raz rozsmakować się w każdej frazie sztuki, w której przed laty grał rolę Gucia. Ceną za to jest spektakl nieco przyciężki i nudnawy.

 

Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Nowe leki na odchudzanie podbijają świat. Czy właśnie odkryliśmy Święty Graal?

Czy nowe leki na odchudzanie, które właśnie zalewają zachodnie rynki, to największa rewolucja w medycynie od czasów antybiotyków? Jeśli tak, to może nas czekać również rewolucja społeczna.

Paweł Walewski, Łukasz Wójcik
23.09.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną