Dla znających przepełniony metafizyką i ciepłem teatr Piotra Cieplaka, „Albośmy to jacy, tacy...”, wyreżyserowana w warszawskim Teatrze Powszechnym autorska wersja „Wesela” Wyspiańskiego, będzie szokiem. To wykorzystujący środki teatru studenckiego lat 70. rozgorączkowany spektakl-protest. Składa się z dwóch części. Pierwsza to zainscenizowany na teatralnym dziedzińcu rodzaj współczesnego wesela – pikniku przy grillu i piwie. P
unktem odniesienia dla niej jest część druga – zagrana statycznie, w kostiumach z epoki i w scenerii nawiązującej do bronowickiej chaty ostatnia część dramatu Wyspiańskiego. Łącznikiem są wygłaszane z offu dalsze losy uczestników wesela Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczakówny: ktoś wstąpił do Armii Andresa, ktoś pozostał na emigracji w Londynie, inny działał w opozycji, następny zapisał się do PZPR i budował komunistyczny ład.
Reżyser prowadzi nas od jałowych sporów w bronowickiej chacie na początku wieku XX do równie jałowej, choć bardziej zajadłej i brutalnej, debaty publicznej prowadzonej dziś. Przy weselnym grillu swoje racje wykrzyczeć może każdy. Politycy poprzedniego systemu, paradujący w profesorskich gronostajach Andrzej Lepper, urządzający sobie swoisty pojedynek na wyzwiska (od kretyna i złodzieja po wykształciucha i studenta) autorzy IV RP, obrońcy Doliny Rospudy (świetny psalm w rytmie reggae, składający się z nazw roślin pod ochroną), a nawet Adam Michnik, obecny poprzez fragmenty artykułu „Otwórzmy teczki” z „Gazety Wyborczej”. Wszystko to skontrapunktowane jest fragmentami Księgi Koheleta („wszystko to marność nad marnościami”) i niemą obecnością Matki Boskiej i upadającego Jezusa.
Cieplak nazywa swoje przedstawienie teatrem obywatelskim i mimo niemal publicystycznych uproszczeń i schematów, a także panującego na scenie chaosu (pojęciowego i aktorskiego), wrażenie robi siła sprzeciwu reżysera wobec serwowanej nam przez polityków wizji rzeczywistości.