Teatr

Turandot bez happy endu

Recenzja spektaklu: „Turandot”, reż. Ran Arthur Braun

„Turandot”, reż. Ran Arthur Braun „Turandot”, reż. Ran Arthur Braun Bartek Barczyk/Teatr Wielki w Poznaniu
Muzyka płynie pięknie pod batutą Jacka Kaspszyka, bardzo satysfakcjonująca jest pierwsza obsada wokalna, a zwłaszcza rewelacyjna Iwona Sobotka w roli tytułowej, znakomity ormiański tenor Hovhannes Ayvazyan jako Kalaf oraz Ruslana Koval jako Liu.

Po raz pierwszy w Polsce wystawiono ostatnią z oper Pucciniego, której nie zdążył ukończyć przed śmiercią. Kończyło ją kilku kompozytorów; powszechnie grywa się finał autorstwa młodego wówczas Franca Alfana, oparty na szkicach Pucciniego, obrazujący przemianę groźnej tytułowej księżniczki – posyłającej na śmierć kolejnych zalotników po tym, jak nie odgadywali zadawanych przez nią zagadek – w kobietę zakochaną w zwycięzcy owego makabrycznego konkursu. Realizatorzy postanowili odejść od schematu i wybrali zakończenie Luciana Beria z 2001 r., odbiegające stylistycznie od opery; reżyser dodał do tego kompletną zmianę zakończenia: trup ściele się gęsto. Mało to wytłumaczalne, ale rzeczywiście jest to całkowita odmiana.

Giacomo Puccini, Turandot, reż. Ran Arthur Braun, Teatr Wielki w Poznaniu

Polityka 25.2025 (3519) z dnia 16.06.2025; Afisz. Premiery; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Turandot bez happy endu"
Reklama