Teatr

Zabobon, czyli niewypał

Odbębnione z powodów rocznicowych.
K+M+B 1959” – taki napis widnieje na belce stodoły, w której rozgrywa się część akcji w spektaklu „Zabobon, czyli Krakowiacy i górale” w Operze Narodowej. Ta data to ponoć rok urodzenia reżysera i choreografa Janusza Józefowicza, ale gdyby ktoś się nie zorientował, mógłby się domyślać, że rzecz ma się dziać w tym właśnie roku. I rzeczywiście, to, co widzimy na scenie, przypomina dożynki z czasów Gomułki na nowym jeszcze wówczas Stadionie Dziesięciolecia. Estetyka podobna, poziom nawet niższy, bo na owych dożynkach pokazywano skomplikowane struktury plastyczno-choreograficzne typu takich, jakie można dziś jeszcze obejrzeć w Korei Północnej. W Operze Narodowej zaś choreografia jest dość prosta, wręcz rozczarowująca dla tych, którzy po Józefowiczu spodziewali się fajerwerków. Spektakl jest po prostu brzydką ramotą, odbębnioną z powodów rocznicowych (jest to wersja Karola Kurpińskiego, a w tym roku przypada zarówno 150 rocznica śmierci dawnego dyrektora warszawskiego Teatru Wielkiego, jak 250 rocznica urodzin autora tekstu Wojciecha Bogusławskiego); stracono okazję, by nadać dziełku choć pozory wdzięku. Bronią się tylko głosy Katarzyny Trylnik (Basia) i Tomasza Kuka (Stach). Ale jeśli taka jest pierwsza premiera sezonu na dużej scenie, z niepokojem myślimy o kolejnych.
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną