Joanna Cieśla: – Czy przypadkiem nie jest pan uzależniony od adrenaliny?
Filip Jaślar: – Myślę, że raczej od endorfin. Nie chcę skakać na bungee ani ze spadochronem. Rzeczy, które robię, dają mi przyjemność, ale są bezpieczne dla mnie i dla innych. Dwa lata temu, gdy zaczął mi się kryzys wieku średniego, kupiłem motocykl. Jeżdżę na nim z moją córą albo z synem – to tak zwany chopper. Nie jest od tego, żeby przyspieszać albo jeździć na jednym kole. On ma być piękny, pięknie brzmieć i dawać przyjemność low ridingu, czyli spokojnego, relaksującego podróżowania. Jest świetnym ratunkiem w korkach.
Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie przyjemności w miejskich korkach.
Podoba mi się też, że droga, którą pokonuję samochodem tysiące razy, z motocykla zupełnie inaczej wygląda. Nie wsiadam, żeby odczuć jakiegoś kopa, wszystko to robię dla przyjemności. I dla satysfakcji, że nie potrafiłem jeździć na motocyklu, a potrafię.
Na forum windsurferów ktoś umieścił jako swoje motto pańskie słowa: „Lubię robić rzeczy, na których się nie znam, jak większość ludzi w tym kraju”.
Naprawdę ktoś cytuje, co mówię? Pewnie ten pan ma podobny do mojego entuzjazm i podobnie ograniczone umiejętności pływania na desce z żaglem. Bo dla mnie świetne jest to uczucie, że ciągle mogę się uczyć. W jeździe na nartach na przykład już więcej się nie nauczę. A surfował będę lepiej. Mam odwagę robienia rzeczy, których nie umiem, jeśli tylko wiem, że nikomu przy okazji nie wyrządzę krzywdy. Od czterech lat ciągle uczę się czegoś nowego, występując w radiowej Trójce.