Joanna Podgórska: – W jakim języku rozmawiacie w domu?
Katya Andrusz: – Mąż rozmawia z dziećmi po niemiecku, ja po angielsku. Ze sobą rozmawiamy po niemiecku. Młodsza córka ma polską nianię, która na szczęście zna angielski, bo wprowadzanie dwuletniego dziecka w trzy języki naraz to byłoby trochę za dużo. Starsza ma talent do języków i mówi trzema.
Nie ma wyjścia.
No, nie ma. Miała dwa i pół roku, kiedy tu przyjechaliśmy z Berlina. W Warszawie chodziła do niemieckiego przedszkola, znała już angielski. Ale postanowiliśmy ją posłać do polskiej szkoły, bo nie chcemy żyć w getcie ekspatów. Mąż jako tłumacz literatury jest od dawna związany z Polską, mamy polskich przyjaciół. Moja dawna nauczycielka polskiego pracowała z nią przez całe lato, żeby złapała podstawy języka. Nie było jej łatwo, bo na początku miała bardzo ubogie słownictwo, ale nadgoniła przez pół roku.
Nie miesza się jej to wszystko?
Trochę się miesza. Nasze ulubione powiedzenie, które wymyśliła: „it’s a wstyd”. Wraca ze szkoły, gdzie cały dzień mówi po polsku, i musi się przestawić. Niby odruchowo mówi do mnie po angielsku, a do taty po niemiecku, ale wrzuca polskie zwroty. Kiedy wcześniej mieszała angielski z niemieckim, zawsze ją poprawiałam, tak żeby powtórzyła całe zdanie w jednym języku. Jak doszedł jeszcze polski, odpuściłam. Jeśli rozumiem, co chciała powiedzieć, nie zwracam uwagi.
Polska to wybór czy przypadek?
Znalazłam tutaj pracę, a mąż jako tłumacz z polskiego na niemiecki jest freelancerem.