Agnieszka Krzemińska: – Zawsze, kiedy się spotykamy, pali pan papierosa za papierosem.
Zbigniew Mikołejko: – Mimo astmy palę namiętnie, ale za to nie piję. Na imprezach, gdy inni piją, ja sączę Red Bulla i poddaję się atmosferze. Jestem, jak to się czasem mówi, zewnątrzsterowny, od dzieciństwa. Pamiętam, że stałem za bramą trzymając się sztachet i wołałem: Dzieci, chodźcie się bawić, Jego – czyli ja – ma traktor. I tak mi zostało.
Między mędrcem, błaznem, chłopskim filozofem
Tyle że teraz wabi pan czymś innym, występując w roli objaśniacza świata, mędrca.
Są dwie ikony mędrca – jedna to starzec z siwą brodą, a druga wariat albo błazen. Jan Hartman, Tadeusz Gadacz czy Cezary Wodziński, proszę bardzo, oni są jak poważni mędrcy, mnie bliżej do tej drugiej ikony – źle ostrzyżony i niedogolony błazen, który uważa, że nie ma przepaści między światem idei a codziennym życiem, że jest nieustanna oscylacja, przechodzenie jednego w drugie. Kryjąc się pod niepowabną skórą błazna – podzielam tę myśl za Szekspirem, z jego niesamowitym „Wieczorem Trzech Króli” – mam w sobie taką stanowczą pewność, że należy przywracać właściwy wymiar sprawom i dochodzić do jakiejś, niechaj nawet i bolesnej, prawdy oraz sprawiedliwości. Jestem przy tym raczej konserwatywny w myśleniu o filozofii, która ma wyrastać z bezpośredniego doświadczenia i ma też człowiekowi pomóc, doraźnie i na co dzień. To taka chłopska filozofia.
Może i chłopska, ale przecież wstępuje pan do wieży z kości słoniowej?
Jasne, bo w niej są księgi i wiedza wymagająca osobności, samotnego zmagania. Filozofia ma 2700 lat i osiągnęła taki stopień abstrakcyjności i skomplikowania, że to jest konieczne.