Reprezentacja w marnym stylu przegrała walkę o występ na igrzyskach olimpijskich, a trener postanowił uprzedzić rozliczenia i podał się do dymisji. Miał powody, bo ostatnie występy jego drużyny na najważniejszych imprezach to pasmo niepowodzeń. Mit Gladiatorów, jak za najlepszych czasów ochrzczono szczypiornistów, sukcesywnie się kruszył, a sam Wenta stracił aurę nieomylnego guru. Tak jak po medalach na mistrzostwach świata w 2007 i 2009 r. opiewano jego trenerski geniusz oraz intuicję, tak teraz bez pardonu wytykano błędy – zresztą tym chętniej, że składanie publicznej samokrytyki nigdy nie leżało w naturze selekcjonera.
Można powiedzieć: los dał, los wziął. Do legendy polskiego sportu przeszła końcówka meczu z Norwegią z mistrzostw świata 2009 r., kiedy Polacy już się żegnali z turniejem, ale w ostatniej akcji wszystko potoczyło się tak, jak przewidział Wenta (rywale gubią piłkę, a my zdobywamy gola na wagę awansu do półfinału), choć wydawało się to nieprawdopodobne. To był tylko wykrzyknik utwierdzający przekonanie, że jeśli chodzi o dramaturgię, szaleńcze zwroty akcji i emocje, czyli wszystko, co dla kibica najważniejsze, niewiele dyscyplin może się z piłką ręczną równać. Tym bardziej że nasi zawodnicy dbali o to, by podczas spotkań z ich udziałem serce skakało do gardła. Kibice wiedzieli, że z „ręcznikami” nie sposób się nudzić, no i przede wszystkim: reprezentacja trzymała poziom.
Spadek po równi pochyłej został przypieczętowany istną kaskadą błędów zawodników i samego Wenty w końcówce meczu z Serbią, który decydował o biletach do Londynu.