Karolina Michalczuk ma 33 lata, trenuje od trzynastu. Osiągnięcia: 26 medali, w tym 17 złotych. Najwięcej było w kategorii do 54 kg, ale na igrzyska takiej nie dopuszczono. Będą tylko trzy: 51, 60 i 75 kg. Więc Karola chudnie.
Na dwa tygodnie przed igrzyskami może zjeść: małą kanapkę i jabłko (śniadanie), tatar z wołowiny lub stek bez dodatków (obiad), baton energetyczny (kolacja). Plus przez cały dzień pół litra wody. Do głodu można się przyzwyczaić, ale organizm odwodniony słabnie. A ciągle trzeba boksować.
Runda pierwsza: Karola chce się bić
Karolina Michalczuk: – Może to dlatego, że wychowałam się z braćmi. Coś wewnątrz mnie siedziało od zawsze. Zawsze czułam taką potrzebę, coś ciągnęło mnie po prostu, żeby się pobić.
Karolę też lali. W latach 80. w szkole linijka ciągle była akceptowanym narzędziem wymierzania kary. Przez dziarskie nauczycielki Karola nieraz miała opuchnięte ręce. Albo koledzy. Tuż po komunii trzech spuszcza Karoli manto. Ona zaczaja się w krzakach, gdy znowu idą razem. Oddaje kablem. Przestaje z samymi chłopakami, na lekcjach ciągnie dziewczynki siedzące przed nią za włosy i śmieje się, jak skaczą im głowy.
Do piątej klasy mówi: zrobiłem, miałem. Trzy lata później dostaje pierwszą lalkę, blond Barbie. Obcina jej włosy. – Dopiero w technikum dotarło do mnie, że jestem dziewczyną. Wcześniej nie rozumiałam, o co w tym chodzi, nikt mi nie tłumaczył, że jestem inna niż bracia. Brzezice, gmina Piaski, to wioska po drodze na Dorohusk, dziś 459 mieszkańców. Matka Karoli pracuje na gospodarstwie, ojciec jeździ kombajnem w kółku rolniczym.
W technikum Karola zapuszcza włosy, zaczyna mieć koleżanki, z chłopakami już nie tylko się kumpluje. Ale jak idzie z którymś na dyskotekę, to po piwie – a piw potrafi wypić w jeden wieczór 16 – nie zbiera jej się na pieszczoty.