Mistrz Michael Phelps już nie straszy, jak cztery lata temu w Pekinie, kiedy zgodnie z planem osiem razy sięgał po złoto, wznosząc sobie pomnik sportowca wszech czasów. Na olimpijskiej pływalni w Londynie obowiązuje więc hasło: bić mistrza. Każda jego porażka jest wydarzeniem, każdemu z jego pogromców przysporzy sławy. Wśród pretendentów jest Konrad Czerniak. Zmierzą się na 100 m delfinem.
Przymiarka miała miejsce niemal dokładnie rok temu. Na mistrzostwach świata w Szanghaju spotkali się w finale. Obrali podobną taktykę: pierwsza pięćdziesiątka spokojnie, w drugiej – gaz do dechy. Phelps wygrał o prawie pół sekundy. Jak na sprinterski dystans to dużo, ale Konrad rósł z każdym wyścigiem, śrubował rekordy życiowe i kraju. Z polskiej ekipy tylko jemu udało się w Szanghaju stanąć na podium. Eksperci komentowali: poza Konradem liczy się dziś w świecie tylko grzbiecista Radosław Kawęcki – oto potencjał polskiego pływania, które jeszcze niedawno miało być naszym sportem narodowym.
Od tamtego srebra życie Konrada dzieli się na: przed Szanghajem i po. A jak po Szanghaju, to w cieniu Phelpsa. Czy podpatruje metody Michaela? Czy go podziwia? Kiedy go pokona? Jaki ma na niego sposób? Czy Phelps jest cyborgiem? I tak dalej, z podtekstem, że Konrad świeci światłem odbitym. – Nie robimy planów „pod Phelpsa” ani żadnego innego zawodnika. Z każdego treningu staramy się wyjść z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku – ucina Bartosz Kizierowski, trener Konrada, jeszcze niedawno świetny sprinter.
Płuca bez dna
Przypadek Konrada dowodzi, jakie znaczenie w wychowaniu sportowca ma praca u podstaw i harmonijny rozwój. – Mam szczęście, że u mnie trenuje – uważa Kizierowski. – Napędza nas to, że cały czas idziemy do przodu.