Ludzie i style

Być jak Michael Phelps

Przepis na sportowy sukces

Michael Phelps na igrzyskach olimpijskich w Londynie wyśrubował swój medalowy rekord wszech czasów do 22 krążków. Michael Phelps na igrzyskach olimpijskich w Londynie wyśrubował swój medalowy rekord wszech czasów do 22 krążków. Francois Xavier Marit/AFP / EAST NEWS
Rywalizowanie w pływaniu z Amerykanami i resztą światowej czołówki jest dziś albo aktem heroizmu, albo naiwności.
Otylia Jędrzejczak na mistrzostwach polski seniorów i młodzików w pływaniu.Piotr Piwowarski /SE/EAST NEWS Otylia Jędrzejczak na mistrzostwach polski seniorów i młodzików w pływaniu.

Pływacka misja Michaela Phelpsa dobiegła końca po igrzyskach olimpijskich w Londynie, gdzie swój medalowy rekord wszech czasów wyśrubował do 22 krążków (18 złotych). W wieku 27 lat rozpoczął nowe życie. Jest teraz człowiekiem do wynajęcia (za odpowiednią stawkę), towarzyską atrakcją, zwiedza świat w ramach obowiązków wynikających ze sponsorskich umów, jak również dla przyjemności. Grywa też w golfa – zyskał już status zaawansowanego amatora, a dowodu na pewną smykałkę w tej dyscyplinie dostarczył niedawno podczas turnieju w Szkocji, gdzie fachowym uderzeniem posłał piłkę do dołka oddalonego o dobre 50 m.

Sportowa legenda Amerykanina żyje własnym życiem, również dzięki poświęconej mu literaturze. W Polsce ukazała się właśnie autobiografia Phelpsa (nakładem wydawnictwa Znak), niestety w wersji kończącej historię bohatera jeszcze przed igrzyskami w Pekinie, gdzie zdobył 8 złotych medali oraz nieśmiertelną sławę. Mistrz zwierza się powściągliwie, nie przedstawia zawodowego pływania jako treningowej drogi przez mękę i nudę. Spontaniczne chwile buntu przeciw metodom trenera Boba Bowmana gasną, gdy Michaelowi stygnie głowa, ewentualnie do rozsądku przemawia mu mama Debbie, przedstawiana jako ostoja racjonalności i opanowania.

Świat Michaela na dobre zaczął się kręcić wokół pływania, gdy miał 11 lat i trafił do Bowmana – wyznawcy kultu pracy, który za główny środek służący dyscyplinowaniu swoich podopiecznych uznawał dokładanie im obciążeń. Z relacji Phelpsa wynika więc, że kto traktował pływanie jak rekreację, nie miał u Bowmana czego szukać. Wiek nie był żadnym usprawiedliwieniem – trzeba było szybko dorosnąć.

Nadzieja dla wszystkich

Gdyby czytać autobiografię Phelpsa jak przepis na sportowy sukces, to wypada stwierdzić, że mamy w polskich warunkach jeden z jego składników, mianowicie trenerów w typie Boba Bowmana – ostrych, lubujących się w dokręcaniu śruby oraz obnoszących się z przekonaniem, że zawodnik nie jest od dyskutowania, tylko od roboty, a jak się nie podoba, to do widzenia. Kilka lat temu w środowisku głośno było o spektakularnie zrywanej współpracy, która wcześniej zaowocowała medalami. Otylia Jędrzejczak i Paweł Korzeniowski opuścili Pawła Słomińskiego, a Katarzyna Baranowska, Przemysław Stańczyk oraz Mateusz Sawrymowicz – Mirosława Drozda.

Nadzieję dla wszystkich identyfikujących się z modelem partnerskim (rozmowa zamiast rozkazów) dał wprawdzie Konrad Czerniak, który latem 2011 r. został wicemistrzem świata trenując pod okiem Bartosza Kizierowskiego, jednak na igrzyskach w Londynie duet poniósł niespodziewaną klęskę. Czerniak w finale był ostatni, z marnym czasem, i szybko wyszło na jaw, że inaczej być nie mogło, bo plan treningowy był realizowany bez ładu i składu. Teraz ważą się dalsze losy pobytu Konrada w Madrycie (gdzie mieszka Kizierowski), tym bardziej że podczas niedawnych wyborów w Polskim Związku Pływackim doszło do zmiany warty, a nowe władze stoją na stanowisku, że tego rodzaju wyjazdy to marnotrawstwo związkowych pieniędzy i utrata kontroli nad zawodnikiem.

Ich pewność, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, wzmacniają oddawane do użytku kolejne 50-metrowe pływalnie, na czele z imponującym ośrodkiem w Szczecinie, na który Ministerstwo Sportu przeznaczyło 31 mln zł. Zdaniem jednego z gospodarzy, trenera Mirosława Drozda, jest tu wszystko, czego dusza pływaka zapragnie, łącznie z zapleczem techniczno-badawczym. – Szkoda tylko, że jest ono prawie nieużywane. Mało kogo stać na opłacenie naukowców potrzebnych w pracy z zawodowymi pływakami – ubolewa.

Phelps nie wymienia nowoczesnych obiektów jako niezbędnych składników sukcesu, pewnie dlatego, że uznawał je za naturalny element otoczenia. W polskich warunkach poprawę infrastruktury (nawet bez naukowców) należy uznać za duży krok do przodu i niewątpliwe ułatwienie w wychowywaniu mistrzów. Środowisko jednak ze smutkiem odnotowuje, że nowe obiekty w niewielkim stopniu wykorzystywane są przez kluby pływackie. Służą przede wszystkim biletowanej rekreacji, gdyż samorządom, które są właścicielami pływalni, zależy głównie na tym, żeby wodny interes sam na siebie zarobił.

Inna sprawa, że jeśli chodzi o kluby pływackie, odczuwa się pewien dysonans. Z jednej strony – jest ich coraz więcej, z drugiej – nie widać wysypu talentów. Ryszard Kowalczyk z Puław, pierwszy trener Czerniaka, za zaistniały stan rzeczy wini system edukacyjny: – Wszystko przez te zakichane gimnazja. Pierwszy klub bardzo często powiązany jest ze szkołą podstawową. Po jej zakończeniu sportowy łańcuch się przerywa. Dzieciaki zmieniają otoczenie i wiele z nich już na pływalnie nie wraca – narzeka.

Piotr Żmijewski, fizjolog z Instytutu Sportu, stale współpracujący z kadrą pływaków, jeszcze nie tak dawno aktywny zawodnik, zwraca uwagę na kolejny wspólny mianownik: trudność w identyfikacji talentów. W pierwszej kolejności ocenia się kandydata metodą na oko (sylwetka, koordynacja ruchów, wyporność, pojętność w przyswajaniu stylu, kondycja; liczą się również przodkowie słusznego wzrostu).

Wychowanie mistrza

Niestety, ryzyko błędu w ocenie jest duże. Przede wszystkim dlatego, że w pływaniu ogromną rolę odgrywa technika, a jej rozwoju nie sposób przewidzieć – zwraca uwagę Żmijewski. – Poza tym liczy się wytrzymałość. Hiszpanie badali genetyczne uwarunkowania do zdolności wysiłkowej, ale wyszło im, że prawdopodobieństwo trafienia na podstawie wytypowanych genów wynosi 1:30 000.

Podpowiada rozwiązanie alternatywne: masowe uprawianie sportu, bo rachunek prawdopodobieństwa nie kłamie – im większa grupa obserwowanych dzieci, tym większa szansa, że znajdzie się wśród nich talent. – Skoro nie możemy być drugą Ameryką, to bądźmy chociaż drugą Holandią. Tam jeśli dziecko nie umie jeździć na łyżwach albo jest podwożone do szkoły samochodem przez rodziców, to rówieśnicy wytykają je palcami – podkreśla.

Niestety, Polska jest wciąż krajem w zakresie kultury fizycznej niedorozwiniętym, o czym przekonał się trener Ryszard Kowalczyk, słysząc od rodziców, że lekcje wf w szkole to piąte koło u wozu, i widząc błysk triumfu w oczach tych, którzy od uczestnictwa w zajęciach wymigali się pisemnymi zwolnieniami. Trener miał szczerą nadzieję, że od kiedy Konrad został wicemistrzem świata i znalazł się na ustach całej Polski, a nie tylko Puław, od chętnych trzeba się będzie w klubie opędzać. Tymczasem dość nikły odzew potwierdził wieloletnią obserwację trenera Kowalczyka, że u nas przyprowadza się dziecko na basen, gdy jest pokrzywione od siedzenia przed komputerem.

Tymczasem w pływaniu na wychowanie mistrza nie zawsze jest czas. Obowiązuje zasada: kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi. – U nas pływanie za długo jest zabawą – uważa Mirosław Drozd. – A tak się składa, że wytrzymałość zawodnika najlepiej buduje się w okresie dojrzewania, szybkiego wzrostu. Jeśli ten newralgiczny okres się straci, to w wielu przypadkach jest po zabawie. Teoretycznie można to nadrobić, ale za cenę większego wysiłku i poświęceń. Nie wszyscy są w stanie to wytrzymać.

Nie ma więc, zdaniem znawców, niczego nadzwyczajnego w tym, że od czasu do czasu na basenach rozbłyskują nastoletnie gwiazdy, jak kiedyś Phelps (pierwszy rekord świata pobił w wieku 15 lat) czy Australijczyk Ian Thorpe, a na ostatnich igrzyskach w Londynie Amerykanki Missy Franklin (17 lat) i Katie Lydecky (15), Litwinka Rita Meilutyte (15) czy Chinka Ye Shiwen (15) – pod warunkiem że wcześnie zaczną i uczciwie pracują.

Według Pawła Słomińskiego, ojca sukcesów Otylii, a obecnie członka zarządu Polskiego Związku Pływackiego oraz członka działającego przy Ministerstwie Sportu zespołu do spraw zmian w polskim sporcie wyczynowym, dzisiejsza przepaść w wynikach między najlepszymi juniorami polskimi i amerykańskimi o niczym nie świadczy. – Grunt, żeby zawodnik w odpowiednim wieku potwierdził możliwości. Dla nas takim dowodem jest bardzo dobry wynik w juniorskich mistrzostwach Europy albo świata – przekonuje.

Na celowniku gigantów

Poddając więc kwestię naszych medalowych możliwości pływackich chłodnej logice, wydaje się, że należy przede wszystkim liczyć na to, co sprawdziło się już w przeszłości, czyli zbieg okoliczności. Że w końcu znajdzie się druga Jędrzejczak albo drugi Sawrymowicz, trafią następnie na swojego Słomińskiego albo Drozda i wszystkie detale niezbędne do osiągnięcia sukcesu ułożą się w zgrabną całość.

Być może na przykładzie pływania warto uświadomić sobie, że najwyższy czas otrząsnąć się ze snów o byciu sportową potęgą, przynajmniej w dyscyplinach masowych oraz obfitujących w olimpijskie medale. One już dawno znalazły się na celowniku gigantów, z którymi nigdy nie będziemy w stanie się równać, jeśli chodzi o potencjał demograficzny, finansowy, techniczny, a także pod względem tradycji oraz metodycznie zaprogramowanego procesu produkcji mistrzów.

Potęgi rozpychają się coraz bardziej – zwraca uwagę Paweł Słomiński. – Ciekawe, że jeśli chodzi o klasyfikację punktową na igrzyskach olimpijskich (za miejsca 1–8, przyp. red.), cały czas znajdujemy się w okolicach 20 miejsca, mimo że zdobywamy coraz mniej punktów.

Jednym z celów zespołu debatującego nad reformą polskiego sportu jest wytypowanie dyscyplin kluczowych z punktu widzenia olimpijskich zdobyczy. Na razie jego członkowie nie mogli liczyć w ministerstwie na uwagę, bo cały resort zamarł w oczekiwaniu na konsekwencje afery dachowej. Ponieważ jednak premier Tusk uznał, że minister Mucha nie musi czuć się winna przełożenia meczu Polska–Anglia, wszyscy odetchnęli i wracają do pracy.

Czy pływanie zostanie włączone do grona dyscyplin kluczowych, które ministerstwo ma objąć priorytetowym traktowaniem? – Nie wyobrażam sobie, by się tak nie stało. Mamy coraz lepsze zaplecze, trenerów, pewne tradycje, na igrzyskach jest wiele medali do zdobycia. Poza tym pływanie to sport jednak popularny i niedrogi. Warto na nie stawiać – uważa Paweł Słomiński, niezrażony mocną konkurencją. Jak widać, pływackie lobby trzyma się mocno.

Polityka 44.2012 (2881) z dnia 29.10.2012; Ludzie i style; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Być jak Michael Phelps"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Grzywienka, wystąpionko, nakazik. PIP ma w Polsce pod górkę

Rozmowa ze Zbigniewem Sagańskim, inspektorem PIP, o wielkiej fikcji, czyli jak się egzekwuje w Polsce prawo pracy.

Juliusz Ćwieluch
21.07.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną