Zieloni biało-czerwoni
Czy polska reprezentacja potrzebuje zawodników z zagranicznych klubów?
Zimową przerwę w kwalifikacjach do przyszłorocznych mistrzostw świata w Brazylii selekcjoner reprezentacji Waldemar Fornalik wykorzystał na przegląd stanu posiadania. Październikowy remis z Anglią po niezłym meczu sugerował wprawdzie, że Fornalik ma pomysł na kadrę, jednak po dwóch kolejnych porażkach w meczach towarzyskich – z Urugwajem, a przede wszystkim w marnym stylu z Irlandią – rozterek przybyło.
Fornalik, jak i jego poprzednicy, staje przed dylematem: kim grać, mając tak ograniczone pole manewru? Ekstraklasa jak była słaba, tak jest, więc kadra musi opierać się na zawodnikach grających w klubach zagranicznych. Ale z piłkarzy mających pewne miejsce w obcych klubach nie dałoby się uzbierać podstawowej jedenastki reprezentacji.
Paradoks polega na tym, że wyrwanie się przez piłkarza z Ekstraklasy do mocniejszej ligi, czyli sportowy awans, z reguły nie przynosi korzyści drużynie narodowej. Bo w nowym klubie zawodnik trafia do rezerwy, musi nadrabiać braki i jego forma staje się zagadką. Dlatego większość środowiska piłkarskiego uważa, że zagraniczny transfer to duże ryzyko i potencjalna przeszkoda w karierze.
Zdaniem Cezarego Kucharskiego, posła PO i menedżera Roberta Lewandowskiego, takie opinie są podszyte kompleksami. – Gdybyśmy z Robertem słuchali większości ekspertów, nie trafiłby ze Znicza Pruszków do Lecha Poznań, a potem z Lecha do Borussii Dortmund. Trzeba iść tam, gdzie jest konkurencja, bo ona motywuje do rozwoju – mówi Kucharski.
Franciszek Smuda, będąc trenerem reprezentacji, zapowiadał, by przed transferem kadrowicz zastanowił się dwa razy, bo jak usiądzie na ławce w nowym klubie, straci miejsce również w narodowej drużynie.