Klientów zbliżających się do szklanych drzwi pierwszego w Polsce butiku Louis Vuitton oślepia błysk fleszy, jakby czekali tu na nich paparazzi. A to tylko instalacja ustawiona w witrynie, zamówiona u polskiego artysty Wojciecha Pusia. – Ten błysk fleszy symbolizuje to, jak klienci Vuitton stają się gwiazdami. Mogą poczuć, że wchodzą w magiczną przestrzeń – mówi Aldona Rutkowska, menedżer sklepu Louis Vuitton w Warszawie.
Przekroczyć próg pomaga mężczyzna w ciemnym garniturze (zazwyczaj nazywany ochroniarzem), który eleganckim gestem otwiera drzwi. Za nimi minimalistyczne wnętrze, drewniana podłoga, punktowe oświetlenie, kilka akcentów w chromie i skromnie ubrane „asystentki klientów” (w mniej luksusowych miejscach zwane po prostu ekspedientkami).
Na pierwszym planie półki z torebkami, z czego trzy modele dostępne są dziś tylko w Warszawie. Klientki pozostałych 462 sklepów LV na całym świecie (Polskę wyprzedziły te otwarte w zeszłym roku w Kazachstanie i Mongolii) będą mogły je kupić dopiero za dwa tygodnie. W szklanych gablotach równo poukładano etui na wizytówki i portfele ozdobione nachodzącymi na siebie inicjałami twórcy marki. Na pierwszym piętrze wyeksponowano asortyment, na który trzeba wydać trochę więcej niż obowiązującą dziś w Polsce pensję minimalną, obliczony na klientów początkujących, ale z aspiracjami. Najtańszy jest blok kartek – wkład do kalendarza za 149 zł. Ceny torebek zaczynają się od 2100 zł, a za najdroższą – ze skóry pytona, strusia i krokodyla – trzeba zapłacić ponad 85 tys. zł.
Przepustka do luksusu
Ten drobny parterowy asortyment to bilet do świata luksusu dla tych mniej zamożnych. Okulary z wkomponowanym w nie mało dyskretnym logo, szminka Diora, flakonik perfum Chanel, wspomniany oznakowany blok kartek lub etui na telefon wyjęte z luksusowej torebki mają sprawić wrażenie dostatku.