Zawodowi tancerze znają cenę, jaką trzeba zapłacić za miłość do tańca. Anna Achimowicz ma z bólem do czynienia na co dzień. Jej stawy, mięśnie, ścięgna muszą sprostać wielu wyzwaniom: treningowi wytrzymałościowemu, przeciążeniom, mikrourazom. – Mam tę przewagę nad innymi, że jestem też zawodową fizjoterapeutką. To dzięki temu nauczyłam się inaczej patrzeć na ciało w ruchu i nie robię już sobie krzywdy, jak większość ludzi, którzy wychodzą na parkiet.
Taniec cieszy się dziś wśród Polaków wielką popularnością. Bogatymi ofertami kuszą nas szkoły, kluby i wszelakie akademie, które lada dzień po zakończeniu wakacji otworzą swoje podwoje. W programach typu talent show będziemy mogli zademonstrować swoją miłość do tańca, choć niekoniecznie od razu taneczny kunszt. Rodzice zaprowadzą kilkuletnie pociechy na prezentacje do szkół baletowych, w prywatnych przedszkolach oraz szkołach ruszą lekcje nie tylko tradycyjnej rytmiki, lecz pojawią się sowicie opłacani instruktorzy capoeiry, samby i tanga.
Nic w tym złego. Pożądana rekreacja, do której zewsząd słychać zachęty, nie musi przecież oznaczać wyciskania potów na bieżni, sali sportowej lub boisku. Niestety, w polskich warunkach przyjemność związaną z nauką kroków, rozciąganiem ciała i rozbudzaniem wyobraźni psują nam w znacznym stopniu kontuzje oraz bolesne urazy. Brakuje świadomości, że taniec to nie tylko sztuka, lecz sport wyczynowy, gdzie bez właściwego przygotowania, dobrze wykształconych trenerów, a także zaplecza medycznego trudno mówić o sukcesie. Zamiast niego wielu robi sobie krzywdę.
Rehabilitantka dla teatru
– Pyta pan o medycynę tańca? Nie, takiej dziedziny jeszcze u nas nie ma – mówi Joanna Szymajda, wicedyrektor Instytutu Muzyki i Tańca, powołanego trzy lata temu przez ministra kultury.