Ludzie i style

Klub Łup Łup

Fenomen KSW

Mariusz Pudzianowski i Oli Thompson w trakcie oficjalnego ważenia. Mariusz Pudzianowski i Oli Thompson w trakcie oficjalnego ważenia. Wojciech Stróżyk / Reporter
Bilety sprzedają się na pniu, przed telewizorami kilkumilionowa widownia, pączkuje biznes wokół gal – oto Konfrontacja Sztuk Walki. Markę zbudowali Maciej Kawulski i Martin Lewandowski.
Martin Lewandowski i Maciej Kawulski. W przyszłym roku chcą podbić Londyn.Leszek Zych/Polityka Martin Lewandowski i Maciej Kawulski. W przyszłym roku chcą podbić Londyn.

Gala KSW numer 27, Ergo Arena w Gdańsku, druga połowa maja. Mieszane sztuki walki (MMA) w polskim wydaniu właśnie awansowały z ringu do klatki. Żadnych wątpliwości co do wagi tej zmiany nie ma Szymon Bońkowski, trener z olsztyńskiego klubu Arrachion (który jest bazą m.in. dla ikony KSW, pochodzącego z Czeczenii Mameda Chalidowa). – Dla MMA ring to trudna arena. Za każdym razem, gdy zawodnik ląduje pod linami albo za nimi, trzeba przerywać akcję. To wypacza obraz pojedynku, utrudnia sędziom werdykt – uważa Bońkowski.

10 lat temu, gdy KSW ruszało, a mieszane sztuki walki otaczała aura krwawego, pozbawionego zasad mordobicia, klatka mogła tylko pogarszać skojarzenia. Dziś już nie trzeba tłumaczyć, że to nie jest wolnoamerykanka, lecz hybryda wielu sztuk walki, z wielopunktowym katalogiem zasad, że są w MMA faule, upomnienia i dyskwalifikacje. I tylko laik może oburzać się na to, że leżącego można okładać pięściami po głowie. – Bo to jest właśnie ground&pound, sedno MMA, spoiwo łączące zapasy, tajski boks, jujitsu i inne sztuki walki. Wbrew pozorom, leżenie na plecach to świetna pozycja wyjściowa do ataku – tłumaczy Maciej Kawulski.

Szymon Bońkowski uważa, że przez te 10 lat widz nie tylko się wyrobił, ale również nabrał ogłady. – Podczas pierwszych imprez każde zejście do parteru to był śmiech na sali i wulgarne komentarze. Ludzie bili brawo, jak sędzia przerywał walkę i wznawiał ją w stójce na środku ringu. Dziś oklaskami nagradza się udane akcje w parterze. Wychowaliśmy publiczność, od zera – dodaje.

Potężni

Jeszcze niedawno Kawulski z Lewandowskim potrzebowali uwiarygadniać swój biznes. Ściągali do pierwszych rzędów celebrytów, polityków. Od dwóch lat już nie muszą w ten sposób ocieplać wizerunku, a część najlepszych miejsc jest zarezerwowana dla członków najbliższej rodziny KSW i ich gości.

Konfrontacja Sztuk Walki to dziś najsilniejsza europejska federacja MMA. Rocznie organizuje w największych polskich halach widowiskowych cztery gale, na które bilety (w przedziale 35–2000 zł, jak niedawno w Ergo Arenie) sprzedają się w kilka dni. W telewizji gale emitowane są w systemie pay-per-view, za subskrypcję trzeba zapłacić 40 zł. Dane odnośnie do sprzedanych pakietów są tajemnicą, ale szacuje się, że na ostatnią galę wykupiono około 100 tys. subskrypcji.

W Polsce robi się dla KSW za ciasno. Na początku przyszłego roku twórcy planują eksport imprezy do londyńskiej Wembley Arena. Właśnie dopinają szczegóły. Martin Lewandowski: – Jeśli chodzi o poziom sportowy, trochę brakuje nam jeszcze do amerykańskiej federacji UFC. Ale pod względem produkcji widowiska, oprawy nie mamy sobie równych na świecie. Marian Kmita, szef Polsatu Sport, gdzie transmitowane są gale: – KSW to może być nasz przebój eksportowy.

Pionierscy

Startują od zera. Martin przyjeżdża do stolicy pod koniec lat 90. z dyplomem wrocławskiej Akademii Ekonomicznej, pnie się po szczeblach kariery, aż wreszcie znajduje ciepłą posadkę szefa od promocji w Marriotcie. Maciej ma wtedy małą agencję piarową i klub fitness na Żoliborzu, ćwiczą u niego karatecy, wielbiciele jujitsu, taekwondo.

Zajawkę na MMA Maciej łapie, pomieszkując wcześniej w Anglii i w Stanach. – Wszedłem do klubu nieopodal Hoxton Square w Londynie, gdzie rządził Bob Breen, w sztukach walki duża postać. Wydawało mi się, że jestem straszny kozak, bo od małego ćwiczyłem karate, ale taki jeden nieduży, z łapką jak panienka, spuścił mi niezły łomot. Okazało się, że połączenie różnych sztuk walki – to jest dopiero moc – opowiada.

Kiedy Martin organizuje w 2004 r. urodziny Marriotta, przypomina sobie, że Maciek, jeszcze wówczas luźny znajomy, ma w swoim klubie karateków, którzy uświetniają imprezy efektownym łamaniem pustaków z gazobetonu. Po bankiecie wałkują temat sztuk walki (Martin też trenuje) i tak, od słowa do słowa, pada: to może zróbmy galę. Ale MMA to wtedy jest w Polsce ziemia nieznana. Trudno znaleźć chętnych do walki na bardzo liberalnych zasadach. Jako jeden z pierwszych godzi się Juras, który w Maćka klubie trenuje taekwondo. Wygrywa pierwszą galę, a dziś, u boku Andrzeja Janisza, z pozycji eksperta komentuje widowiska KSW w telewizji.

Bardzo długo wspólników było trzech: Kawulski, Lewandowski i Marriott – śmieje się Maciej. Bo najpierw ring KSW staje w hotelowej restauracji Champions. Debiutancka impreza to partyzantka. Bilety na ksero, zero kontroli nad tym, kto z wchodzących ma legalną wejściówkę. Ale sala jest nabita. Większość widzów stoi, jak na klubowym koncercie. – Oczywiście udupiliśmy finansowo. Ale odzew w środowisku był tak duży, że wniosek był tylko jeden: żal nie robić ciągu dalszego – wspomina Maciej.

Tylko że są spłukani. Trzeba szukać finansowania na zewnątrz. Wykonują dziesiątki, setki telefonów. – Skuteczność była mierzona w promilach – opowiada Martin. – Jak się udało wyrwać 2, 5, 10 tys., to już było ekstra.

Po kilku galach Champions robi się już dla nich za mały. Wynajmują pół Torwaru. Zapełniają. – Gdzieś po 3, 4 latach mogliśmy sobie pozwolić, by rzucić dotychczasowe zajęcia i poświęcić się tylko KSW – mówi Martin.

Światowi

Tupetu im nie brakuje. Przed drugą galą idą do Polsatu, który profiluje się na męskiego widza i ma boks w ofercie kanału sportowego. – Mieliśmy złe doświadczenia z transmitowania japońskiej gali MMA, w której brał udział Paweł Nastula. Do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wpłynęła skarga, jakiś widz poczuł się obrażony brutalnością walk – wspomina Marian Kmita. – Ale mimo to wyciągnęliśmy do KSW rękę. Z ich pomysłu biły pasja, polot, wizja. Tym mnie ujęli, więc pomogliśmy im bardziej, niż na zdrowy rozum powinniśmy. Zapłacili jakieś symboliczne pieniądze, chyba z 10 tys. zł. Dziś obracają milionami, więc chyba było warto.

Za mieszanymi sztukami walk ciągnie się od początku zła sława krwawej łaźni w ringu. Oburzeni twierdzą, że MMA to obraza dla gustów prawdziwego miłośnika sztuk walki, że kwestią czasu jest, aż ktoś w ringu zginie i powinno się tego zabronić. – To może zacznijmy od zawodowego boksu, który produkuje ludzi z poważnymi problemami neurologicznymi, a i zgony po walkach się zdarzały – kontruje Kawulski. – Jedyny śmiertelny przypadek w MMA to zejście zawodnika w szatni, w przerwie między pojedynkami, z powodu zapaści. A że walka bywa brutalna? Może i tak, ale przynajmniej jest autentyczna.

Uzbrojeni w partnerstwo Polsatu Kawulski z Lewandowskim nabierają przekonania, że MMA w Polsce chwyci. Jeżdżą po świecie, ciekawi doświadczeń konkurencji. Od Japończyków, organizujących walki w formule PRIDE, biorą estetykę dotyczącą zawodników – mają być na wzór i podobieństwo dumnych, twardych wojowników; bez pozowania na demony i tanich kawałków o wyrywaniu rywalowi serca. Od Amerykanów, gdzie na potęgę wyrasta federacja UFC, uczą się, że sport jest ważny, ale widowisko nie może być zrobione na odwal się. Zwłaszcza że polski kibic sztuk walki jest nieprzygotowany na MMA w wersji sauté.

Miało się nieść w Polskę, że na naszych galach jest profesjonalnie, kolorowo, a show nie kończy się na walkach. Jak zawodnik jest z Brazylii, to najpierw musi być trochę samby. Na drugą imprezę ściągnęliśmy z Nowej Zelandii tancerzy haka – mówi Lewandowski. Kawulski: – Mieliśmy taki bajerek dla mediów, że MMA musi mieć godną oprawę, bo przecież nawet kawior podany na gazecie nie smakuje za dobrze. Z milion razy to powiedziałem.

Na pamiątkowych plakatach z pierwszych gal, które zdobią dziś biuro firmy – kilkadziesiąt metrów kwadratowych na piątym piętrze kamienicy przy Marszałkowskiej – wołami wybite: Konfrontacja Sztuk Walki. – Z naciskiem na konfrontację – mówi Martin. – Ta ciekawość, który rodzaj sportów walki jest najbardziej skuteczny, wisiała w powietrzu, którym oddychaliśmy.

Pomysł na podgrzanie sportowych emocji jest prosty: konfrontować Polaków z obcokrajowcami. Bo bratobójcze walki nie trafiają w gusta polskiego widza.

Cyniczni

Fenomen popularności MMA według Mariana Kmity: sporty walki mają w Polsce żelazny elektorat kibicowski, który jest głodny prawdziwych, twardych starć w ringu, gdzie wszystko rozstrzyga się między zawodnikami, a sędzia wtrąca się tylko w stanie wyższej konieczności. Maciej uważa, że potrzeba oglądania walk nieskrępowanych gorsetem przepisów jest stara jak świat – przecież pankration, miks zapasów i boksu, to wynalazek starożytnych Greków. – Za 10 lat o KSW będzie się mówiło jak o kuźni prawdziwych wojowników. A Mamed Chalidow już jest legendą – dodaje Kawulski.

Mamed to fenomen – artysta w swoim fachu, idol Polski walczącej po klubach i klubikach. Mimo że muzułmanin, po każdej walce oddający na macie pokłon Allahowi. Ale prawdziwym przełomem w działalności KSW jest zaangażowanie pod koniec 2009 r. Mariusza „Pudziana” Pudzianowskiego. Właściciele KSW chodzili za nim dwa lata. Na początku strongman stawiał zaporowe warunki finansowe, bo na zawody siłaczy wciąż jest moda. Ale z czasem ciąganie tirów oraz rzucanie oponami mu się przejadło, Pudzian szukał życia po życiu i stał się jedną z twarzy KSW.

Pojawiają się głosy, że strongman w ringu to będzie przerost formy nad treścią, gorsza wersja amerykańskich wrestlerów. Ale widz, który chce zobaczyć, jak dwa twarde typy skaczą sobie do oczu, oczekuje też rozrywki, puszczenia oka, a nic tak nie bawi, jak widok siłacza, który po czystym ciosie nakrywa się nogami albo wije się bezradnie, unieruchomiony żelaznym chwytem.

Trik zadziałał. Dzięki Pudzianowi Kawulski z Lewandowskim przeskoczyli na kolejny poziom. Z Torwaru do Spodka i innych kilkunastotysięcznych hal. – Walki freaków to nieodłączna część gal – mówi Paweł Nastula, mistrz olimpijski w judo, który w wieku 35 lat przerzucił się na MMA i walczył również dla KSW. – Nawet w Japonii, gdzie PRIDE jest traktowany bardzo poważnie, ten element istnieje. Pudzian najpierw miał specjalne prawa, walczył tylko jedną pięciominutową rundę, bo dłuższy dystans był ponad jego siły. Ale podszedł do swojego nowego wcielenia poważnie i ostatnio pojedynki z jego udziałem trwają dwie rundy. – Mariusz cały czas się rozwija. Już nie jest freakiem – mówi Martin.

Hejtowani

Taktyka duetu jest prosta. O KSW ma być głośno. Nie boją się odważnych decyzji ani kontrowersji. W zasadniczych kwestiach miękną, tylko jeśli chodzi o pozwolenia na zadawanie ciosów łokciami. Takie uderzenia często kończą walki, jest dużo krwi, a ludzie z Polsatu twierdzą, że widz jest na takie obrazki niegotowy. Maciej Kawulski: – Odkąd na ostatniej gali wprowadziliśmy klatkę, łokcie są ostatnim elementem, który dzieli polskie MMA od światowego. Czybym ich chciał w ringu? Oczywiście, ale czujemy odpowiedzialność za polskie MMA. Każdy negatywny incydent na naszej gali to cios w całą dyscyplinę.

Właściciele KSW mówią: stworzyliśmy sport, nakręcamy biznes. MMA to dziś rozmnażające się przez pączkowanie portale, blogi, kluby łowiące wpatrzonych w Chalidowa, Materlę, Błachowicza i innych. To patronaty władz samorządowych, które w tak dużej imprezie czują szansę promocji miasta. Dodatkowe połączenia lotnicze w dniu gali. Kilkanaście milionów złotych, jakie w związku z imprezą zostawiają w mieście przyjezdni. Duży rynek gadżetów.

Lewandowski zauważa, że w branżowym towarzystwie i wokół firmy jest dużo hejtu. Bo potentat kłuje w oczy. Środowisko się spolaryzowało – jest ekipa KSW oraz reszta: odrzuceni, poróżnieni, skłóceni. Podziałom sprzyja konfrontacyjna postawa Kawulskiego – ma cięty język, a zaczepek nie zostawia bez odpowiedzi. Chętni do oglądania walk obrażają się na KSW, że poszła w kodowanie sygnału. Zarzucają firmowego fejsbuka linkami do bezpłatnych, pirackich transmisji z gali. No i jeszcze niektórzy zawodnicy wyczuwają koniunkturę, robią się roszczeniowi, straszą odejściem do amerykańskiej konkurencji z UFC. Ale zdaniem Martina to po prostu cena sukcesu.

Polityka 22.2014 (2960) z dnia 27.05.2014; Ludzie i Style; s. 104
Oryginalny tytuł tekstu: "Klub Łup Łup"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną