Szczupły, blady, przygarbiony, nieco flegmatyczny, w ciemnej bluzie z kapturem i w okularach. Typ naukowca. Mówi cicho, rzadko patrzy w oczy, nie gestykuluje, nie ma w nim pewności siebie. Tak wygląda lider ruchu protestu, który zatrzymał pochód Krakowa ku igrzyskom olimpijskim. Spektakularnej imprezie o budżecie szacowanym na kilkanaście miliardów złotych.
– Przy pierwszym kontakcie Tomasz sprawia wrażenie przygaszonego, zwłaszcza na tle wyrazistych osób wywodzących się ze środowisk alternatywnych i lewicowych, mocno zaangażowanych w obalenie projektu igrzysk w Krakowie – mówi mecenas Arkadiusz Radwan z Instytutu Allerhanda, wspomagający Leśniaka w sądowym sporze z krakowskim magistratem. – Ale gdy przyszło do konkretnej pracy, okazał się merytoryczny, konsekwentny i skuteczny.
Najlepszym dowodem jego skuteczności jest wynik referendum: 70 proc. głosujących krakowian przeciw igrzyskom.
Rolę przodownika olimpijskiego sprzeciwu Leśniak wziął z własnej nieprzymuszonej woli. Był koniec 2012 r., akurat wrócił do Polski po dwuletnim pobycie na stypendium w Essex (zgłębiał tam teorię polityki). Rozpoczęty doktorat z socjologii na UJ nie okazał się przesadnie absorbujący, miał sporo wolnego czasu. W tym samym okresie olimpijski projekt dla Krakowa zaczął przybierać konkretne kształty, a Tomasza zdziwiło, że temat nie wywołuje publicznej debaty i że lokalni politycy forsujący ideę nie mają w planach konsultacji społecznych.