Ludzie i style

Klisza jako nisza

Reaktywacja tradycyjnej fotografii

Auntie P / Flickr CC by 2.0
Śmierć tradycyjnej fotografii ogłoszono przedwcześnie, odradza się więc produkcja klisz i błon fotograficznych.
Fachowcy z zamkniętej kiedyś firmy Ferrania odzyskani przez nowych inwestorów.Ferrania Fachowcy z zamkniętej kiedyś firmy Ferrania odzyskani przez nowych inwestorów.
Produkty zrestartowanego biznesu – klisze w klasycznych formatach.Ferrania Produkty zrestartowanego biznesu – klisze w klasycznych formatach.

Tuż po pierwszej wojnie światowej fabryka należąca do Società Italiana Prodotti Esplodenti – Włoskiego Towarzystwa Materiałów Wybuchowych – położona w miejscowości Ferrania w Ligurii, była zmuszona do zmiany profilu. Dotychczas eksportowała proch do Rosji, teraz pokrzyżowała jej plany rewolucja październikowa – główny klient Włochów, wojsko carskie, przestało istnieć. W zakładach pozostał jednak spory zapas nitrocelulozy, którą szczęśliwie można było wykorzystać również w czasach pokoju – produkując taśmę celuloidową.

Tak doszło do narodzin firmy nazwanej po prostu Ferrania, która przez wiele lat miała zasilać świat włoskiego kina i fotografii. W pełni rozwinęła skrzydła, gdy w latach 20. Leica wprowadziła na rynek pierwsze aparaty małoobrazkowe.

Dekadę później klisze z Ligurii znów zderzyły się z wielką polityką. Przypadły do gustu reżimowi Mussoliniego. Władze nakłaniały ludzi kina, by prawdziwie włoskie filmy kręcili na stuprocentowo włoskiej taśmie. Prawdziwie złotym okresem Ferranii stały się jednak lata powojenne, gdy Italia zachwycała świat oryginalnym językiem filmowym. Federico Fellini, Vittorio de Sica czy Pier Paolo Pasolini – wszyscy najwięksi korzystali z ich klisz. Ferrania produkowała w czerni i bieli, a od 1947 r. również w kolorze. W 1960 r. Sophia Loren zdobyła Oscara za główną rolę w dramacie „Matka i córka” de Siki, nakręconym na flagowym produkcie firmy – czarno-białym filmie P30; trzy lata później sukces w Ameryce powtarza „Osiem i pół” Felliniego. Dzięki temu Ferrania wkrótce wypuszcza na rynek filmy P30 w innych formatach, aby fotografowie i filmowcy mogli tworzyć „à la Fellini”.

Amerykański gigant 3M kupił firmę u szczytu jej powodzenia. Inwestor zapewnił fabryce spory zastrzyk pieniędzy i znakomity sprzęt, żądając za to jednak istotnej daniny: nazwa Ferrania ostatecznie znikła z rynku. Włoskie zakłady zostały sprowadzone do roli anonimowego podwykonawcy m.in. popularnych filmów Scotch Chrome, a później także klisz do fotografii rentgenowskiej.

A od końca lat 90. dla fotografii analogowej przyszły ciężkie czasy. Zakłady kurczyły się, aż wreszcie w 2010 r. na drzwiach fabryki na dobre zawisła kłódka.

Na tropach dziurkacza

Trzy lata temu włoscy filmowcy Nicola Baldini i Marco Pagni postanowili założyć własną firmę produkującą taśmę filmową w „amatorskich” formatach 8 i 16 mm. Narastająca cyfrowa ofensywa sprawia, że producenci tacy jak Fuji czy ledwie dyszący już Kodak wycofują się z tego segmentu, a zakupienie klisz staje się coraz większym wyzwaniem. Włosi mieli więc prosty plan: zakupić sprzęt pozwalający przerabiać klisze z 35 mm na mniejsze formaty i zagospodarować rynkową niszę.

Długotrwałe poszukiwania odpowiedniego perforatora, czyli „dziurkacza” do taśmy filmowej, zaprowadziły Baldiniego i Pagniego do Muzeum Fotografii we Florencji, gdzie znaleźli perforator idealny – podarowany placówce przez Ferranię. Zainspirowani, ruszyli do siedziby firmy, aby tam szukać podobnych maszyn. Fabryka nie działała od wielu miesięcy, ale dotarcie do byłych pracowników fabryki okazało się stosunkowo proste. Baldini i Pagni odnaleźli więc 85 perforatorów, które niegdyś pracowały w zakładzie. Początkowo chcieli je zabrać do Bułgarii i tam uruchomić laboratorium, ale zdali sobie sprawę, że wszystko, czego potrzebują – hale produkcyjne, maszyny, a przede wszystkim doświadczeni pracownicy – jest na miejscu. Wpadli więc na pomysł przywrócenia Ferranii do życia. Pomogły władze regionu. Lokalne władze wykupiły zabytkowe hale wraz z zawartością, aby uniknąć przekazania działki w ręce deweloperów. Miejscem interesowali się rozmaici inwestorzy, jednak warunkiem było ożywienie poprzemysłowych obszarów bez zmiany ich oryginalnego charakteru. Filmowcy zapaleńcy spadli więc władzom Ligurii z nieba. Decyzję o odrodzeniu fabryki pod nową nazwą – FILM Ferrania – podjęto już bez specjalnej zwłoki.

Z przemysłu w butik

Reaktywowana fabryka dołącza do wąskiego już dziś grona producentów tradycyjnych błon fotograficznych i filmowych. Dzisiaj analogowe klisze nadal produkują m.in. japoński Fujifilm i brytyjski Ilford, jednak większość niegdysiejszych potęg – na czele z Kodakiem, który przez wiele lat zmagał się z widmem bankructwa – zaczęła szukać szczęścia w innych dziedzinach przemysłu lub upadła. Wygodne i stosunkowo proste w obsłudze aparaty cyfrowe w ciągu kilku lat skutecznie zdominowały rynek i wydawałoby się, że technologiczna zmiana warty jest już sprawą dokonaną. Okazuje się jednak, że nie do końca.

Zdajemy sobie sprawę z tego, że rynek filmów analogowych znacznie się skurczył, ale jednocześnie widzimy mocne zainteresowanie, które utrzymuje się na stałym poziomie. Miliony ludzi wciąż chcą fotografować na kliszy. Myślę, że nie ryzykujemy wiele – mówi Dave Bias, odpowiedzialny za sprzedaż i promocję wyrobów FILM Ferranii w Stanach Zjednoczonych. – Najwięksi producenci zbudowali fabryki obliczone na produkcję milionów rolek filmu. Produkowanie mniejszych ilości nie opłacało im się, więc zaczęli wycofywać swoje produkty. Wszystko to przyczyniło się do powstania mitu, jakoby fotografia analogowa umarła – dodaje Bias, który sam zgłosił się do Baldiniego i Pagniego, oferując wsparcie na niełatwym amerykańskim rynku.

 

Bias i jego włoscy szefowie mają zresztą zasadne powody do radości. Dziedzina, w którą inwestują, być może jest nieco retro, ale działania promocyjne są całkiem współczesne – i wywołują odzew. Chwilę przed naszą rozmową FILM Ferrania z powodzeniem zakończyła internetową kampanię zbierania funduszy na wykupienie trzech kluczowych maszyn z nienadającej się już do użytku części fabryki. Urządzenia pieszczotliwie nazwane Trixie i Walter służą do wytwarzania octanu celulozy (składnika, który zastąpił celuloid) oraz emulsji światłoczułej. „Big Boy”, maszyna pokrywająca klisze emulsją w czasach świetności Ferranii, produkowała nawet 200 mln rolek filmu rocznie. Zbyt duża, aby utrzymać opłacalną produkcję, w nowej fabryce zostanie przebudowana z rozmiaru „przemysłowego” do „butikowego”.

Wykup i uruchomienie sprzętu oznacza, że FILM Ferrania nie będzie musiała polegać na kosztownych komponentach zakupionych u innych producentów – zakład będzie w pełni samowystarczalny, produkując tak jak niegdyś filmy od A do Z. Pierwsze klisze – 35 i 120 mm w przypadku błon fotograficznych, a dla filmu Super 8 i 16 mm – mają zejść z taśmy produkcyjnej z początkiem przyszłego roku, a pierwsza transza, przewidziana dla osób, które wsparły kampanię w crowdfundingowym serwisie Kickstarter, ruszy do klientów w kwietniu.

Produkcja tradycyjnych klisz filmowych, w dodatku na sprzęcie starej daty, wydaje się karkołomnym przedsięwzięciem. Dave Bias przyznaje, że gdyby nie doświadczony personel starej fabryki, nowi właściciele nie wiedzieliby nawet, od czego zacząć. Dziś część zespołu FILM Ferrania to niegdysiejsi pracownicy, którzy po latach wrócili do starej hali. – Jest takie amerykańskie powiedzenie: „to nie inżynieria rakietowa”. Mówimy tak, gdy chcemy powiedzieć, że coś nie jest niewykonalne. Ale zarządzanie fabryką filmów naprawdę było dla nas niemal jak inżynieria rakietowa! – śmieje się Bias.

Slow food fotografii

O ile jednak Nicola Baldini i Marco Pagni nie mieli doświadczenia w produkcji klisz filmowych, o tyle Dave Bias nie jest zupełnym nowicjuszem. Wcześniej bowiem już dokonał jednego wskrzeszenia starego przemysłu. Był związany z The Impossible Project – holenderską firmą powołaną w 2008 r., tuż po tym, jak firma Polaroid ogłosiła zaprzestanie produkcji wkładów do aparatów natychmiastowych. Przedsięwzięcie przez dłuższy czas uchodziło jednocześnie za sensację i idealistyczną próbę zawracania kijem Wisły, gdyż w epoce smartfonów fotografia instant wydawała się anachronicznym wynalazkiem.

The Impossible Project udało się jednak wywołać nową modę wśród fotografów, i tak aparaty natychmiastowe, niegdyś dość kosztowna zabawka dla amatorów, miłośników prywatnych zdjęć erotycznych albo „szkicowniki” profesjonalistów, trafiły w bardziej artystyczne kręgi. Polaroidy robił Dash Snow – kultowy, przedwcześnie zmarły nowojorski fotograf, korzysta z nich mistrz precyzyjnie zaplanowanych malarskich scen – Philip Lorca-DiCorcia, Mike Brodie, znany też jako „Polaroid Kidd”, a w Polsce – portrecista i fotograf mody Piotr Dębski, który kocha i fotografię analogową (używa starego aparatu Kiev 88), i intrygującą niedoskonałość obrazu polaroidowego. Zainteresowanie klasyczną fotografią natychmiastową zbiegło się w czasie z popularnością aplikacji mobilnych symulujących tę niedoskonałość, takich jak Instagram czy Hipstamatic (pisaliśmy o tym zjawisku w POLITYCE 17/12).

Losy The Impossible Project były dosyć burzliwe. Po sensacyjnym początku w 2013 r. jej założyciel Florian Kaps postanowił wycofać się z przedsięwzięcia, a problemy techniczne zmusiły firmę do wstrzymania produkcji na pewien czas. W tym roku znacznie zredukowano liczbę pracowników i zamknięto część oddziałów. Dziś szefostwo zmienia priorytety – zamierzają się skupić na ulepszaniu jakości swoich wkładów i pracy nad autorskim aparatem natychmiastowym, Instant Lab. Wydaje się, że moda wciąż im sprzyja: obecny szef The Impossible Project Creed O’Hanlon przyznał z radością, że największy wzrost zainteresowania produktami firmy odnotowano wśród nastolatków.

Renesans polaroidów pomagają też utrzymać gwiazdy. Zdjęcia utrzymane w charakterystycznej estetyce zdobią więc nowy album Taylor Swift „1989”, portrety instant chętnie robią sobie Miley Cyrus czy Lana Del Rey. Brytyjski dziennik „The Observer” twierdzi, że jest jeszcze jeden powód, dla którego fotografia natychmiastowa musi utrzymać swoją rynkową niszę: w świetle niedawnej afery z wykradzionymi prywatnymi zdjęciami celebrytek analogowa technologia gwarantuje po prostu większą dyskrecję.

Florian Kaps porównał kiedyś zapotrzebowanie na fotografię analogową z kolekcjonowaniem płyt winylowych czy ruchem smakoszy slow food. Dave Bias wydaje się podzielać jego zdanie: – Photoshop nie zajął miejsca malarstwa, tablety nie zastąpiły laptopów, druk 3D nie sprawił, że znikło rzemiosło. Dlatego jestem przekonany, że fotografia analogowa również nie zniknie. Nie mam złudzeń co do tego, że będzie medium tak popularnym jak kiedyś, ale trzeba zrozumieć, że ludzie wciąż chcą mieć możliwość wyboru.

Cyfrowe metody rejestracji i postprodukcji obrazu sprawiły bowiem, że film i fotografia stały się wręcz zbyt ostre, zbyt doskonałe, niejednokrotnie zbliżając się do terytorium animacji i grafiki komputerowej. Alchemia ciemni czy pozorna niedoskonałość polaroidów zapewniają więc równowagę i alternatywę dla wszechobecnego, „ostrego jak żyleta” obrazu.

Polityka 49.2014 (2987) z dnia 02.12.2014; Ludzie i Style; s. 104
Oryginalny tytuł tekstu: "Klisza jako nisza"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną