Gdy na początku grudnia Washington Wizards wygrali z drużyną z Nowego Orleanu, fani stołecznych Czarodziejów wychodzili z meczu, skandując: „Gortat, Gortat!”. Polak wygrał to spotkanie niemal samodzielnie, notując przy okazji rekord sezonu.
Kiedy rok temu trafił do Waszyngtonu, komentatorzy się zastanawiali, czy zespół będzie miał z niego w ogóle jakiś pożytek, a fani niemiłosiernie kaleczyli nazwisko Polaka. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że ściągnięcie Gortata to dla Wizards największy sukces sezonu. Drużyna z Waszyngtonu, która od lat ciągnęła się w ogonie tabeli, jest teraz na szczycie stawki, w czym ogromna zasługa Polaka. Marcin Gortat stał się jednym z trzech najbardziej lubianych i rozpoznawalnych zawodników Wizards. I jest na najlepszej drodze, by zostać jednym z najbardziej popularnych graczy w całej lidze.
O Gortacie zwykło się mówić w Polsce, że jest jedynym zawodnikiem z naszego kraju, który gra w NBA. Dla Amerykanów jest po prostu jednym z najlepszych.
Marzenie piarowca
Jego popularność rosła stopniowo. Gdy w 2005 r. przychodził do NBA, do Orlando Magic, był anonimowy. Z czasem zaczął grać coraz więcej i lepiej. Przełomem był sezon, kiedy Magic zagrali w finałach o mistrzostwo NBA z Los Angeles Lakers. Wtedy rozpoznawalność Marcina po dobrej grze nagle wzrosła. W następnej drużynie, Phoenix Suns, Gortat był już kluczowym zawodnikiem. Zaczęły o nim pisać media. Odkąd w 2013 r. wrócił do stolicy USA, można już mówić o prawdziwej gortatomanii. Po udanym ostatnim sezonie Polak był jednym z pięciu zawodników Wizards, na których cześć pewien waszyngtoński bar wymyślił specjalne drinki.