Ludzie i style

Porno Coelho

„Pięćdziesiąt twarzy Greya”: softporno dla niewymagających

W jeden weekend ten film obejrzało 834 tys. Polaków. W jeden weekend ten film obejrzało 834 tys. Polaków. United International Pictures
Sukcesu filmu „Pięćdziesiąt twarzy Greya” należało się spodziewać, bo to dwa w jednym: do recepty na życie w stylu Coelho dodaje scenografię z softporno.
Co dawniej było między wierszami, tutaj dostajemy otwartym tekstem.United International Pictures Co dawniej było między wierszami, tutaj dostajemy otwartym tekstem.
Zdaniem Tomasza Terlikowskiego film „narusza podstawowe standardy antyprzemocowe”.Universal Pictures/materiały prasowe Zdaniem Tomasza Terlikowskiego film „narusza podstawowe standardy antyprzemocowe”.

To nie jest opowieść zawierająca sceny seksu – oceniają krytycy. To sam seks. Szukanie czegoś innego w bestsellerowej książce (100 mln egzemplarzy sprzedanych na świecie) E.L. James i powstałym w oparciu o nią filmie może się okazać trudnym zadaniem.

Dwa zdania streszczenia: Anastasia Steele poznaje Christiana przypadkiem. W zastępstwie znajomej przeprowadza z nim – młodym, aspirującym przedsiębiorcą – wywiad dla lokalnej prasy. Mężczyzna fascynuje ją i wpędza w zakłopotanie jednocześnie, ale Steele wchodzi w tę relację, i to na jego warunkach, godząc się z jego upodobaniem do praktyk sadomasochistycznych. Koniec końców spełnia się i jej fantazja – o potrzebie bycia zdominowaną, przekazania inicjatywy. W ramach oporu wykrzykuje – oczywiście w duchu – sporadyczne „jasny gwint!”. „Nie szczytuj, inaczej dam ci klapsa” – mówi on tonem nieznoszącym sprzeciwu. „W mordę jeża, a niby jak mam to zrobić?” – pyta samą siebie ona, współczesna wersja Kopciuszka. Bohaterka harlequina w scenerii łagodnego porno.

Brytyjska autorka „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, publikując cztery lata temu pierwszą powieść, prochu nie wymyśliła. Sceny seksu w literaturze już były. W tym próby udane: u Jonathana Franzena, Sarah Waters, Toni Morrison, a nawet Jane Austen. W Polsce w ostatnim czasie – np. u Ingi Iwasiów, która zresztą niepochlebnie wyrażała się o „Greyu”, wystawiając na natychmiastowy atak czytelniczek. Opisywano też w literaturze, mniej lub bardziej udanie, praktyki sadomaso.

Trudno sobie jednak wyobrazić, żeby dzieła któregokolwiek z wymienionych twórców rozeszły się w takim nakładzie jak książka E.L. James. Trudno też, by ich ekranizacje ściągnęły do kin w jeden weekend ponad 834 tys. Polaków, bijąc rekord należący wcześniej do trzeciej części „Shreka”. Może więc było jak w żartach – że w sobotę na Greya, a w niedzielę na mszę – ale zainteresowanie tą historią w Polsce okazało się gigantyczne i bardzo szerokie. Kolejki w premierowy weekend ustawiały się i w wielkich miastach, i na prowincji. A w walentynki (sobota) pobity został rekord dziennej frekwencji w polskich kinach po 1989 r. Filmowe „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, na które wyłożono 40 mln dol., już w dniu premiery zarobiło na świecie 80 mln.

Czy Grey jest psychopatą?

Poza walentynkami mieliśmy w Polsce dość szczególny kontekst dla tej premiery – i niekoniecznie korzystny. „Wprost” rozpoczął kolejny serial medialny, tym razem z Kamilem Durczokiem w roli głównej i seksualnymi akcesoriami w tle. Przede wszystkim jednak tydzień wcześniej Sejm podpisał w końcu konwencję UE o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy.

Obie strony gorącej do niedawna dyskusji w sprawie przemocy „Grey” wprawił w całkowitą konfuzję. Kościół katolicki, w ubiegłym roku mocno komentujący wydarzenia kulturalne, unika tematu. Stronią od komentarzy polskie środowiska feministyczne. Trudno się dziwić: nawet feministki z krajów anglosaskich ta historia podzieliła. Jedne widzą w niej umacnianie patriarchatu i uprzedmiotowienia kobiety, a nawet pochwałę gwałtu. Inne koncentrują się na tym, że w powieści narratorką jest kobieta i to z jej punktu widzenia opisywana jest rozkosz seksualna. A i o żadnym gwałcie nie może być mowy, skoro obie strony – Grey i jego kochanka – skrupulatnie negocjują każdy punkt umowy dotyczącej ich pożycia.

Przy okazji premiery filmu w nietypowej dla siebie roli obrońcy konwencji antyprzemocowej wystąpił Tomasz Terlikowski. Wystosował list otwarty do Małgorzaty Fuszary, pełnomocniczki rządu ds. równego traktowania: „Czy kierowany przez Panią urząd zamierza zrobić cokolwiek z filmem, który narusza podstawowe standardy antyprzemocowe?”. Z kolei – by obraz zamieszania był pełny – film dość powszechnie krytykują osoby praktykujące seks sadomasochistyczny. Na świecie pojawiły się głosy, że przedstawia fałszywy obraz środowiska, a Grey jest nie tyle zwolennikiem BDSM, co zwykłym psychopatą.

Czy jednak sankcjonowanie przemocy w literaturze grozi przyzwoleniem na przemoc w ogóle? Klaps wydaje się tu niewinny, przesuwanie granic w łóżku – akceptowalne, a nawet pożądane. O świecie „Pięćdziesięciu twarzy Greya” opowiadają na razie głównie krytycy, a ci go obśmiewają – jako twórczość niskiej próby. Trywializowanie problemu przyszłe czytelniczki mogą uznać za przejaw pewnej aprobaty. To niebezpieczeństwo dotyczy także odbiorców w Polsce.

Porno wyszło z niszy

W świecie literackim „Greya” równie trudno sklasyfikować. Brytyjski magazyn „Literary Review” już od 1993 r. wybiera i nagradza najgorsze sceny erotyczne (lub aspirujące do takich), które wychodzą spod pióra często całkiem sprawnych, utytułowanych pisarzy. Pierwsza część trylogii z Christianem Greyem w roli nieszczędzącego klapsów amanta ubiegała się o ten tytuł przed trzema laty, ale bez powodzenia, bo – paradoksalnie – nie spełniła warunków konkursu. Nagrodzona scena musi mieć charakter incydentalny, nie kluczowy dla fabuły, tymczasem E.L. James stworzyła rzecz złożoną w zasadzie wyłącznie z – jak to się powiada – momentów. Określaną „pornografią dla mamusiek” albo „»Zmierzchem« dla dorosłych” książkę, którą należałoby – jak sugerował „New York Times” – sprzedawać z adnotacją: „Przeczytaj, bo cały świat o tym dyskutuje”. Po premierze ekranizacji wypadałoby sparafrazować: „A przynajmniej obejrzyj, bo prawdziwa dyskusja dopiero teraz się rozpęta”. Ale o czym ta dyskusja? I co to za moda ten greizm?

Greizm nie oznacza wbrew pozorom tego, że – jak w tabloidowej opowieści o telewizyjnym dziennikarzu – nagle wszyscy zaopatrzą się w seksualne gadżety. To przyzwolenie dla głośnego, śmielszego manifestowania seksualności, ale i nowy rodzaj rozmowy na jej temat. Dlatego powieść E.L. James wzięli na warsztat także psychologowie. Jedni w obawie, że promocja asymetrycznego, opartego na władczości modelu relacji między dwojgiem ludzi cofnie nas do czasów średniowiecza, permanentnej podległości i umniejszania roli kobiet. Inni są tymczasem zdania, że nie o celową asymetrię płci chodzi, lecz o pryncypia, prawo do decydowania o sobie, wolności, fantazji i spełnienia. I jeśli kobieta życzy sobie być traktowana bez szacunku – to wszystko jest w porządku. Psychologowie jednak nieco się przeliczyli, twierdząc, że kobiety wolą subtelną pornografię, więc poprzestaną na książkach i do kin nie popędzą. Popędziły.

Tu ważny okazał się fakt, że powiększa się w ostatnich latach przyzwolenie na pornografię (także na analizowane przy tej okazji tzw. porno dla kobiet) – szczególnie tę opakowaną w estetyczną okładkę albo w ładne zdjęcia. Zoe Williams diagnozuje na łamach „Guardiana”, że w historii o Greyu udało się pokazać tę zmianę społeczną i wstrząsnąć obyczajowością. Dziś wypada śledzić analizy „Financial Times” i czytać Philipa Rotha, a zarazem oglądać uchodzący za muzyczną tandetę konkurs Eurowizji. I na podobnej zasadzie teraz uchodzi też czytanie erotyki i dyskutowanie o niej. Dawniej spychano ją do niszy, a teraz traktuje z pewnym dystansem. Ale nie odrzuca.

Mieliby w tej sprawie coś do dodania miłośnicy twórczości amerykańskiej gwiazdy porno Sashy Grey (zbieżność nazwisk przypadkowa), którzy trzy lata temu zawiązali komitet społeczny, proponując, by w Radomiu postawić jej pomnik. Pomysł poparły tysiące nie całkiem anonimowych użytkowników Facebooka.

Greizm jak grocholizm

Kluczem do zrozumienia kariery E.L. James nie jest więc to, że podpowiada, jak urozmaicić życie seksualne. Bardziej to, że każe głośno o swoich fantazjach mówić. Nawet publicznie. Bo – jak twierdzi choćby angielski pisarz Julian Barnes – po latach cenzurowania seksualności wpadamy nagle w drugą skrajność: opowiadamy o niej z najmniejszymi detalami, odzierając z resztek prywatności, tajemniczości, wręcz duchowości.

W tym świetle „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to po prostu powieść poradnik, która pod skromną warstwą fabularną ukrywa receptę na (pewnego rodzaju) szczęście: wolność w wyrażaniu pragnień. Na podobnej fali wypłynęło wielu autorów, na czele z Brazylijczykiem Paulo Coelho. Jego najsłynniejsza książka „Alchemik” sprzedała się w Polsce w nakładzie ponad 700 tys. egzemplarzy, a ostatnia – „Zdrada” – w 105 tys. Nasz kraj jest – obok Brazylii i Hiszpanii – jednym z tych, dla którego proste recepty duchowe Coelho okazały się najatrakcyjniejsze. Zresztą popularność Coelho w polskich warunkach nie przemija. Dziś zajmuje siódme miejsce w zestawieniu ulubionych pisarzy Polaków – wynika z badań czytelnictwa Biblioteki Narodowej. Ale E.L. James go goni. Jest już dziesiąta.

O ile Coelho odpowiadał na potrzeby masowego ducha, autorka „Greya” zwraca się ku ciału – i do podobnie szerokich mas. To Paulo Coelho zaczął – po raz pierwszy tak ewidentnie – odwracać literackie proporcje. Zamieniać fikcję w poradniki. Jego książki nie zadają pytań – podają odpowiedzi, proste i gotowe recepty. Tak też u E.L. James – co dawniej literatura ujmowała w podtekście, tutaj dostajemy otwartym tekstem. Co ledwie insynuowano, tu eksponuje się ze szczegółami, choć dotąd były to wyłącznie tajemnice alkowy. Ta poradnikowość – czy raczej pseudoporadnikowość – wygrywa dziś z książkami stricte psychologicznymi.

Bo też ekspertem może być współcześnie każdy, kto się nim obwoła. „Demokratyzuje się sposób publikowania informacji, demokratyzuje się też poczucie wszechwiedzy” – ocenia zjawisko Paul Resnick z Uniwersytetu w Michigan. Co oznacza, że bazując na własnym doświadczeniu, łatwo popadamy w przeświadczenie, że na dany temat wiemy wszystko albo wystarczająco dużo. Inny badacz, analityk Ron Colin, stan takiej wiedzy nazywa rezultatem „pseudoresearchu”. Czyli prywatnych przemyśleń, intuicji i przeczuć. Widać te tendencje w literaturze. To casus Helen Fielding („Dziennik Bridget Jones”) czy choćby Elizabeth Gilbert („Jedz, módl się i kochaj”). I to samo oferuje greizm.

W Polsce dorobiliśmy się zresztą podobnego zjawiska – grocholizmu. Powieści, które prócz sympatycznej fabuły przemycają garść prostych recept na szczęście, poza Katarzyną Grocholą piszą też Anna Ficner-Ogonowska czy Katarzyna Michalak. Sprzedają się w kilkusettysięcznych nakładach.

Jak żyć?

Poradnictwo to przede wszystkim intratny biznes. Stowarzyszenie Romance Writers of America Association w 2014 r. porównało sprzedaż – a zatem popularność – książek różnego gatunku. Tytuły odnoszące się do religii i te, które niosą treść „inspirującą”, zajęły w zestawieniu miejsce trzecie (720 mln dol. zysku). W nieco mniejszym nakładzie sprzedają się powieści science fiction i fantastyka (590 mln dol.), słabiej – powieści grozy (79,6 mln dol.). Na miejsce drugie trafił kryminał (ok. 782 mln dol.), pierwsze wciąż należy do prozy erotycznej (aż 1,44 mld dol.). Do twórczości „inspirującej” amerykańscy eksperci zaliczyli np. jednocześnie poradniki i książki Paula Coelho. Połączenie dwóch czołowych nurtów po prostu musiało się okazać rynkowym sukcesem.

Nawet jeśli z obojga – i Coelho, i E.L. James – głównie się pokpiwa, trudno ich ignorować. Bo skoro uwierzyły im miliony, to coś jest na rzeczy. Z jednej strony potrzeba oswojenia świata, nawet jeśli z pomocą banalnych klisz (jak u Coelho), z drugiej – potrzeba zrzucenia tabu, bezwarunkowego uznania swojej seksualności (jak u E.L. James).

Jeszcze pięć dekad temu sagę z Christianem Greyem uznano by pewnie za pornograficzną. Podzieliłaby najwyżej los „Kochanka Lady Chatterley” D.H. Lawrence’a, książki, która w wersji nieocenzurowanej mogła się ukazać dopiero w 1960 r. Albo harlequinów – czytanych w tajemnicy i z wypiekami na twarzy. Dziś książka E.L. James ukazuje się bez kłopotu. Ba, dziś kręci się na jej podstawie wysokobudżetowy film, którego sukces utwierdza odbiorców w ich wyborach. Ten idealny biznesowy projekt sam się napędza, a im więcej ludzi styka się z Greyem, tym więcej pojawia się kolejnych odbiorców. Czytelnicy nie kryją się z tą lekturą w metrze, skłonni bronić i dowodzić jej wartości. Przesunęły się granice.

Siła James polega tymczasem na tym, że proponuje właśnie mocniejszą, odpowiednią do czasów oprawę poczciwemu Coelho, który dzisiaj może u niektórych wywoływać raczej uśmiech. Trudno traktować poważnie jego przypowieści o alchemii czy pielgrzymce (jaką jest życie) albo brać za motto najsłynniejsze bodaj zdanie: „I kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały Wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu”. Tymczasem wsparte pragnieniem sadomasochistycznego seksu – działa. Bo przecież powyższy cytat równie dobrze mógłby być sentencją z trylogii o Greyu.

[współpr.] AK, BK, BCH

Polityka 9.2015 (2998) z dnia 24.02.2015; Ludzie i Style; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Porno Coelho"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną