Z poezji nie da się wyżyć, a większe niż poeta szanse na splendor i masowe uznanie mają dziś szafiarki, youtuberzy i żony piłkarzy. Choć liryka to wbrew pozorom sztuka trudna i niewdzięczna i – wreszcie – choć nikt jej nie czyta, Polacy piszą dziś wiersze bardziej masowo i namiętnie niż w romantyzmie. Zaś nasz obywatelski, szalenie poważny stosunek do poezji i powszechna cześć dla niej pozostają kulturowym fenomenem.
„Rozesłałem tę wiadomość do gazet (wśród nich waszej), w których chciałbym wydać zbiór swoich wierszy. Kto pierwszy, ten lepszy, czekam na poważne oferty” – to fragment listu, który kilka miesięcy temu trafił do przynajmniej kilku redakcji w Polsce. Autor, podpisujący się jako „Markus, niepokorny poeta XXI wieku”, tak na przykład układał wyrazy we frazy, wzbudzając apetyt na więcej w żurnalach: „Wolno mi żyć szybko/gdyż noszę wasz ciężar mamutów zniewolonych/Wy boicie się o przyszłość/Ja w sercu noszę wasz syf nieukojony”. Albo mniej rytmicznie, ale też mocno między oczy: „Miłość to pożywka/religia to opium/Telewizja, eurowizja, baba z wąsem, co za kanał/Ogłupiane masy maszerują/w rytm konsumpcji, nażerania się i spania/Nie macie twarzy, tylko maski/Nie macie życia, tylko bajki/I na Facebooku lajki”.
Nasze wierszoklecenie
Jeśli Markus nie był performerem dowcipnisiem, zapewne pisał z potrzeby serca. Jak każdy z rzeszy amatorskich poetów znad Wisły, którzy w poezji wciąż odnajdują najbardziej uniwersalne narzędzia do wyrażenia siebie. Nikt tego nigdy nie zmierzy, ale w przeliczeniu na obywatela pod względem liczby poetyckich konkursów, rzeszy biorących w nich udział i tych wszystkich, którzy – często anonimowo – publikują w rozlicznych portalach poetyckich i na forach dyskusyjnych, znajdujemy się pewnie w światowej czołówce.