Uczestnicy zostają uwięzieni. Są zdani tylko na siebie i na swoich współtowarzyszy. Nie dostają dodatkowych instrukcji. Pomieszczenie pełne jest zakamarków: szafek, skrytek, kłódek, kasetek, sejfów itd. Aby się wydostać, muszą znaleźć klucz, wykazując się umiejętnością logicznego myślenia. Siłowe rozwiązania są zabronione, ogranicza ich czas. To nie fabuła thrillera typu „Cube” albo „Bunkier”, tylko opis zabawy, która przywędrowała do Polski mniej więcej rok temu. Z angielska nazywa się to real-life room escape (dosł. ucieczka z pokoju w czasie realnym). Udział w ucieczce biorą najczęściej grupy od trzech do pięciu osób – ze względu na rozmiary pokoju, choć w Singapurze, gdzie zjawisko jest bardzo popularne, istnieją escape roomy, do których zaprasza się nawet dziewięciu graczy i więcej.
Początków tej rozrywki można szukać za granicą, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Zrodziła się z chęci przeniesienia prostych gier komputerowych typu escape the room (teraz także dostępnych na urządzenia mobilne) do realnego świata. Pierwsze pokoje do grania powstały na początku XXI w. w Dolinie Krzemowej i Japonii, gdzie znane są głównie pod nazwą crimson room. Obecnie zabawa ta jest bardzo popularna w całej Ameryce Północnej, Azji i Australii. W Europie przede wszystkim w Szwajcarii i na Węgrzech.
Dla każdego coś niemiłego
Przed wejściem do pokoju trzeba oczywiście zaakceptować regulamin. Mówi o tym, że pozwalamy się zamknąć w pomieszczeniu na własną odpowiedzialność. Nie jesteśmy jednak uwięzieni bezwarunkowo – możemy wyjść przed upływem czasu, nawet jeśli zagadki nie rozwiążemy. Taką potrzebę wystarczy tylko zasygnalizować obsłudze i natychmiast zostaniemy wypuszczeni.