W największej sali, w najbardziej reprezentacyjnym pawilonie, przygotowano wielką scenę. A na niej dwójka aktorów na przemian czyta najsłynniejsze dzieło twórcy socjalizmu naukowego. Wytrwale, od pierwszego do ostatniego zdania i da capo, po 10 godzin dziennie, przez kilka najbliższych miesięcy… Tak to sobie wymyślił kurator tegorocznej imprezy Okwui Enwezor. W Nigerii, z której pochodzi, zaznał w młodości jedynie władzy junty, a w USA, gdzie spędził dorosłe życie – kapitalizmu. Być może stąd jego słabość do lewicowych haseł.
Gdyby znał dobrze polską sztukę, być może umieściłby przed wejściem do sali marksowskiej powstałą w 1978 r. rzeźbę Krzysztofa Bednarskiego – „uśredniony” wzorzec wcześniejszych pomnikowych głów wielkiego ideologa. Ale chyba nie zna, bo wśród 136 zaproszonych w tym roku artystów z 53 krajów nie ma nikogo z Polski (nam pozostał jeden z 89 pawilonów narodowych). Zresztą gdyby nawet znał dorobek Bednarskiego – na stałe mieszkającego zresztą we Włoszech – to i tak by go pewnie zbagatelizował. Zbyt silnie podszyta ironią była jego praca. A Enwezor hołduje raczej poważnym ideałom. Najważniejszy z nich to walka z zaszłościami kolonializmu każącymi dzielić świat na Pierwszy, Drugi i Trzeci. W tym wypadku – na niwie sztuki.
Posępne wnioski
Art world już od dawna i do cna przeżarty jest wyrachowanymi i przebiegłymi gierkami o duże pieniądze. Dlatego od czasu do czasu dość chętnie godzi się na takie idealistyczne pomysły, które skutecznie przysłaniają mętne interesy, a naiwnym odbiorcom każą wierzyć, że każdy utalentowany artysta, nawet jeśli pochodzi z Botswany czy Seszeli, ma szansę na światową karierę.