W 2007 roku 26-letnia Kim Kardashian została gwiazdą bez powodu. Bo trudno za takowy uznać kolegowanie się z Paris Hilton czy opublikowaną w internecie sekstaśmę, ukazującą jej łóżkowe igraszki z ówczesnym chłopakiem. A jednak to wystarczyło, by specjalizująca się w lukrowaniu blichtru telewizja E! zaproponowała jej program telewizyjny w dobrze już sprawdzonym formacie – podglądamy wasze życie rodzinne, a wy robicie to, co zawsze, tylko bardziej.
„Z kamerą u Kardashianów” to wielki telewizyjny hit. W rolach głównych Kim Kardashian, Khloé Kardashian i Kourtney Kardashian, ich matka Kris Jenner oraz Bruce Jenner, ojczym trzech sióstr. Są też wspólne dzieci Kris i Bruce’a oraz inni, bliżsi i dalsi krewni i znajomi.
Przez 10 arcynudnych sezonów – na początku bieżącego roku stacja podpisała z rodziną nowy, wart 80 milionów dolarów kontrakt na trzy następne – obserwujemy życie, w którym chodzi głównie o to, żeby dobrze się czuć, dobrze wyglądać, kupić sobie coś fajnego i przede wszystkim: zdobyć sławę. Nieistotne środki, ważny jest cel: popularność.
Wiemy już, że Kim dopięła swego i choć jest żoną najpopularniejszego dzisiaj rapera na świecie, więcej ludzi zna Kanye Westa jako męża słynnej żony niż odwrotnie (co łatwo sprawdzić – choćby porównując liczbę zapytań w wyszukiwarkach internetowych). I tylko ostatnio przyćmił ją ojczym, który wyznał w programie – oraz za pomocą seksownej pozy na okładce „Vanity Fair” – że jest kobietą i ma na imię Caitlyn. Oto były mistrz olimpijski w dziesięcioboju siedzi na kanapie – piękna suknia, makijaż dyskretny, ciepłe światło – i w towarzystwie wzruszonych pasierbic daje milionom widzów lekcję tolerancji dla odmienności.
Sęk w tym, że niełatwo tolerować samych Kardashianów.