Kto zabił Kurta Cobaina? Kto zabił?! Przecież on... No właśnie, niezupełnie. Dwa tygodnie temu amerykańską premierę miał fabularyzowany dokument „Soaked in Bleach”, który na podstawie dokumentów, zeznań świadków, ale i poszlak czy zwykłych domysłów, sugeruje, że lider Nirvany nie odszedł z tego świata dobrowolnie. Bardziej niż prawdy show-biznes potrzebuje legendy. Kolejnej po żyjącym Elvisie, Morrisonie i Marilyn Monroe.
Według legendy, jak wiemy od 21 lat, Cobaina zamordowała jego żona Courtney Love. Główni jej głosiciele (i beneficjenci) praktycznie się nie zmieniają. Dziennikarze Max Wallace i Ian Halperin, którzy występują w „Soaked in Bleach”, mają już na swoim koncie m.in. książkę „Love&Death: The Murder of Kurt Cobain”. W niej, podobnie jak w nowym filmie, towarzyszy im Tom Grant, prywatny detektyw, zatrudniony przez Love jeszcze przed 5 kwietnia 1994 r., czyli datą rzekomego samobójstwa wokalisty Nirvany. Dokument w reżyserii Benjamina Statlera (są w nim nie tylko wypowiedzi ekspertów czy policjantów, ale też fragmenty programów telewizyjnych oraz sceny fabularne z udziałem aktorów) jeszcze przed premierą wywołał w Ameryce spore poruszenie. Prewencyjnie głos zabrał przedstawiciel policji w Seattle: „Czasem ludzie za bardzo wierzą w spiski. Ale tu żadnego spisku nie było. To było samobójstwo. Zamknięta sprawa” – oświadczył detektyw Mike Ciesynski. Michael Azerrad, inny dziennikarz i biograf Nirvany, pytany o domysły, odpowiada: „Ludzie, którzy w nie wierzą, są idiotami”.
Podręcznikowe morderstwo
W ten sposób wyznawców tezy o zamordowanym Cobainie nie da się przekonać. Jak w każdej dobrze skrojonej miejskiej legendzie, poszlaki wyglądają wiarygodnie. Po pierwsze, Kurt zamierzał się rozwieść z Courtney i, według niektórych źródeł, szukał „podle skutecznego prawnika”.