Im trudniej, tym lepiej
Krzysztof Cegielski: żużlowiec, który się podniósł
Niebieski krokomierz na prawym nadgarstku Krzysztofa Cegielskiego wyświetla pokonany przez niego dystans. Licząc od północy do teraz, do 18.00, Krzysiek przeszedł 800 m. Jak na dzień bez ruszania się z domu – całkiem sporo. Na prostej, równej drodze potrafi pokonać bez odpoczynku nawet kilometr.
Gdy dwa lata temu Justyna Żurowska, obecnie małżonka, a wtedy jeszcze narzeczona, namówiła go na przechadzkę po krakowskich Błoniach, odwaga zbudowana na treningach w znajomych czterech ścianach odpłynęła w jednej chwili. Ludzie, na których patrzył nie z wózka inwalidzkiego, ale z pułapu 186 cm własnego wzrostu, wprawdzie się skurczyli, ale poruszali się jakby bardziej energicznie, nieprzewidywalnie. Grunt oddalił się niebezpiecznie.
Ale w końcu Krzysztof ruszył. Wolniutko, z walącym sercem, wspierając się o chodzik drżącymi z wysiłku i zdenerwowania dłońmi. Spotkał Roberta Korzeniowskiego, mistrza chodu, który swego czasu życzył Krzyśkowi, żeby kiedyś przeprowadzał wywiady z żużlowcami na stojąco. Tego dnia na spacerze Cegielski krzyczał do Korzeniowskiego: jestem gotowy!
Złapać równowagę
W dolnym odcinku kręgosłupa piersiowego Krzysztofa Cegielskiego z rdzenia kręgowego został strzęp. Mniej więcej jedna czwarta grubości. Akurat te nitki, które mają coś wspólnego z czuciem w mięśniach nóg. Bo Krzysiek czuje. Na przykład w tej chwili, że ma odrobinę za ciasne buty. Czuł zimno, gdy rehabilitanci wcierali mu kostki lodu w mięśnie, żeby pobudzić je do skurczów. Ale zanim czucie odzyskał, od wypadku minęły dobre dwa lata. Jeszcze w erze odrętwienia zasiedział się na saunie, specjalnie, żeby pobudzić krążenie. Trzymał nogi za blisko jednej z rozgrzanych płyt. W wannie zobaczył, że stopa jest cała w bąblach, a koniuszek palca zupełnie zwęglony.