Wisła u Loary
Polska rzeka gościem honorowym na flisackim festiwalu we Francji
Zbigniew Gąsowski urodził się w Warszawie, na wagary chodził nad Wisłę, a w 1948 r., kiedy miał 14 lat, po raz pierwszy spłynął kajakiem z Giżycka do Warszawy. Potem skończył studia (hydrologię), przez pięć lat pracował w Polsce, wyjechał turystycznie do Francji i już tam został. Ze względów estetycznych, jak po latach mówi z uśmiechem.
Z Paryża przeniósł się do Orleanu, nad Loarę. Pracował przy zagospodarowaniu rzeki, a jednocześnie – z kilkoma podobnymi mu zapaleńcami – próbował wskrzesić flisactwo, jakie Loara znała dawniej. Efekt? W latach 80. po rzece pływało kilka kajaków i parę łódek wędkarzy, dziś po jej środkowym odcinku – ponad 700 dużych jednostek. Gąsowskiemu marzy się, że podobnie będzie na jego ukochanej Wiśle.
Dlatego w połowie lat 90. pojechał do Kamieńczyka, gdzie mieszkają szkutnicy, którzy wiedzą jeszcze, jak zbudować tradycyjną łódź, i na jednej z nich przepłynął do Orleanu. Potem zadzwonił do Jarka Kałuży, którego wyguglował w internecie. 10 lat temu Kałuża znalazł sponsora i zlecił budowę małego galara. Zwodował łódź na zerowym kilometrze Wisły (u ujścia Przemszy) i spłynął nią do Gdańska. Na pokładzie był m.in. jego ośmioletni syn Adam i ekipa polskiego „National Geographic”. Od tej pory Jarek z synem, żoną Agatą i córką Gosią spływają Wisłą co rok. W tym roku już po raz dziesiąty.
Kiedy Gąsowski spotkał się z Kałużą, stało się to, co musiało się stać – popłynęli razem Wisłą do Gdańska. Gąsowski, zauroczony podróżą, zaprosił Kałużę do Orleanu, na odbywający się co dwa lata Festiwal Loary – największy w Europie festiwal flisaków.
Pierwszy raz Kałuża pojechał do Francji sześć lat temu, sam, bez żadnych łodzi.